środa, 30 grudnia 2015

Epilog

#20 lat później#


*Oczami Dominiki*


-Domi, posuń się.

-Sam się posuń. - mruknęłam, przeciągając kołdrę na swoją stronę.

-Sam nie jestem w stanie się posunąć, ale z tobą bardzo chętnie. - odparł zawadiacko. Odwróciłam się w jego stronę i otworzyłam zaspane oczy. Harry też jeszcze się nie rozbudził, ale leniwy uśmieszek widniał na jego twarzy. -Dzień dobry, pani Styles.

-Dzień dobry, panie Styles.

Przez całe 15 lat małżeństwa jeszcze mi się nie znudziło to nasze codzienne poranne powitanie.

-Jak ci się spało?

-Przez te krótkie osiem godzin całkiem dobrze. Ale mam niezłego kaca.

-Mówiłem ci wczoraj, żebyś tyle nie piła.

-Obchodziliśmy naszą rocznicę ślubu, musiałam to porządnie uczcić.

-Przecież wiesz, że masz słabą głowę.

-Mam słabą głowę, ale doskonale pamiętam tą noc. - uśmiechnęłam się znacząco, na co Harry zaczął mnie mocno całować.

-Mogę ci zaproponować teraz małą powtórkę. - szepnął, wsuwając dłoń pod moją koszulkę.

-Ale musimy wracać. - odsunęłam go od siebie, co wywołało u niego grymas.

-Już?

-Już.

-Czemu?

-Harry, przecież ci mówiłam. - obdarzyłam go karcącym spojrzeniem.

-No dobra, poddaję się. Nie wiem. - westchnął zrezygnowany.

-Musimy wrócić dzisiaj, bo jutro nasz Jack idzie na studniówkę.

-No to wrócimy jutro, co za problem? - wzruszył ramionami.

-Taki problem, że musimy jeszcze dzisiaj pojechać do Holmes Chapel i odebrać dzieci od twojej mamy.

-Dzieci? Jakie dzieci? Ja w wieku Jacka już od roku byłem w zespole i podróżowałem po świecie. Siedemnastoletni chłopak to już nie dziecko.

-Ale czternastoletnia Rose jeszcze tak, więc rusz tyłek, bo za dwie godziny mamy samolot.

-No dobra. - wstał i oboje zaczęliśmy się ubierać. -Ała!

-Co się stało? - odwróciłam głowę w jego stronę.

-Coś mnie zakuło w krzyżu.

-To pewnie po naszych nocnych wybrykach.

-Jeszcze niedawno nic mi nie było.

-Bo przestałeś chodzić na siłownię kilka miesięcy temu.

-Chyba znowu muszę zacząć. - przyznał.

-Starzejemy się, Harry. Przyzwyczajaj się do bólu pleców.

-My? Starzejemy? My się nigdy nie zestarzejemy.

-Już to robimy.

-Nieprawda, nadal jestem piękny i seksowny. - zrobił pozę modela i puścił do mnie oczko. Podeszłam do niego i zarzuciłam ręce na szyję.

-Oczywiście, że jesteś piękny i seksowny, ale nie najmłodszy. Mamy już pierwsze siwe włosy.

-Kobiety nadal mnie kochają. - prychnął.

-Nie jesteś już bożyszczem nastolatek, tylko trzydziesto- i czterdziestoparoletnich pań. - cmoknęłam go w usta. -Pogódź się z tym.

-Ty jednak potrafisz dobić człowieka.

-Nie martw się, dla mnie nadal jesteś bożyszczem.

-Musi mi to jakoś wystarczyć. - zaśmiał się, po czym dźgnęłam do palcem w żebra.

-Ciesz się, że ty jeden mi wystarczasz, Styles.


***


-Jak było u babci? - spytał Harry, gdy nasza czwórka weszła do domu.

-Spoko. Babcia jest fajna. - odparła Rose.

-Tylko że ona traktuje nas, jakbyśmy mieli 10 lat. - dodał Jack.

-Babcie są po to, żeby rozpieszczać wnuki. Rose, jak ty skręciłaś tą kostkę? - spojrzałam na zabandażowaną nogę córki.

-Poślizgnęłam się w kuchni, gdy pomagałam babci nakryć do stołu.

-Eh, tak samo niezdarna jak tatuś. - pogłaskałam jej kręcone włosy, kręcąc głową z politowaniem.

-Że niby ja jestem niezdarny? - Hazza spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

-Oczywiście. Pół roku temu naderwałeś sobie ścięgno. A przy czym? Przy grabieniu liści. Do tej pory nie mam pojęcia, jak to zrobiłeś.

-To był wypadek. - zaczął się bronić.

-Wypadek przy grabieniu liści. Słyszysz, jak to absurdalnie brzmi?

-Nie gadam z tobą. - udał obrażonego.

-Mamo? Jak się poznałaś z tatą? - spytała z zainteresowaniem Rose. -Kiedyś pytałam o to tatę, ale nie chciał mi powiedzieć.

-To pewnie dlatego, że było niegrzecznie i nie chcą, żebyśmy wiedzieli. - zachichotał Jack, na co Harry poczochrał mu jego loki.

-Nieprawda. Poznaliśmy się w bardzo miłych i kulturalnych okolicznościach. - zaprotestował Harry. -Prawda, misiu?

-Jasne. Podczas kolacji, nic nadzwyczajnego. - machnęłam dłonią.

-Ale jak do tego doszło? - dopytywała nasza córka.

-Naprawdę chcecie, żebyśmy opowiedzieli wam całą historię?

-To mogło być ciekawe, więc powiedzcie. - potaknął Jack, a ja spojrzałam na uśmiechającego się Harry'ego. Poklepał miejsce obok siebie, a ja usiadłam obok niego.

-Wszystko zaczęło się tak, że ja, ciocia Paulina i ciocia Patrycja miałyśmy lecieć na wakacje do Paryża. Ciocia Horan miała podejrzaną walizkę, zaczęli ją na lotnisku sprawdzać, a kiedy nas wypuścili, było już późno. Biegiem wsiadłyśmy do samolotu, tylko że ten samolot leciał do Londynu, o czym dowiedziałyśmy się dopiero po wylądowaniu. Na szczęście jakoś ułożyły się wszystkie sprawy i stwierdziłyśmy, że tamte wakacje spędzimy w Anglii.

-Louis od razu miał szczęście natknąć się na Patryśkę, kilka dni później Niall na Paulę, a one zaprosiły nas na kolację. Nie byłem zbytnio przekonany do tego pomysłu, ale oni obaj byli tak nimi zafascynowani, że wyciągnęli mnie na tą kolację. I tam, we wschodniej części Londynu, w domu, gdzie mieszkała ciotka Pauliny, poznałem waszą mamę.

-Czyli gdyby wujek Lou i wujek Niall nie poznali cioć, to wy też byście się nie znali?

-Prawdopodobnie nie. - przytaknął Harry. -Ale idąc dalej tym tropem, gdyby nie podejrzana walizka Pauli, wasza mama i ciocie nie wylądowałyby tamtego lata w Anglii, ale we Francji.

-No i co było dalej? - spytał Jack.

-Zaczęliśmy się spotykać. Chodziliśmy ze sobą prawie cztery lata, urodziłeś się ty, potem postanowiliśmy wziąć ślub i rok później urodziła się Rose.

-A kto wybrał dla nas imiona?

-Oboje. - odparłam, na co Harry prychnął.

-Ty sama je wybrałaś.

-Przecież ci się podobały. - spojrzałam na niego z wyrzutem.

-Nadal mi się podobają, ale ja zawsze chciałem dać małej na imię Darcy.

-Chciałabym mieć na imię Darcy.  - potaknęła Rose. -Czemu tego nie zrobiliście?

-Bo kiedy wasza mama dowiedziała się, że jest drugi raz w ciąży, uparła się, że jej dzieci muszą mieć imiona bohaterów jej ukochanego filmu. Miała straszne humorki, więc się zgodziłem, bo nie miałem innego wyjścia.

-To najlepszy film na świecie. - broniłam się.

-Jaki to film? - zaciekawił się nasz syn.

-Naprawdę nie wiecie, po kim nosicie imiona? - spytałam z niedowierzaniem, a oni pokręcili głowami. -Nigdy nie oglądaliście "Titanica"? - znowu pokręcili. -Jak można nie znać tego filmu? Wstyd mi za was!

-Dobra, mamo. Może kiedyś obejrzymy. Ja teraz lecę, bo się umówiłem z kolegą. Pa! - założył kurtkę i wyszedł z domu.

-A ja idę do siebie, bo mam świetną książkę do przeczytania. - Rose podniosła się z kanapy i pokuśtykała do swojego pokoju.

-Nasze dzieci nigdy nie oglądały "Titanica", rozumiesz to, Harry?

-To straszne. Niedopuszczalne. Wręcz karygodne. - nabijał się ze mnie.

-W takim razie obejrzymy go teraz we dwoje. - zaproponowałam z uśmiechem, włączając telewizor i opierając głowę o ramię mojego męża.

-Ale Miśka, my to oglądamy co miesiąc. Nie możemy obejrzeć czegoś innego? - skrzywił się.

-Nie. Będziemy go oglądać dotąd, aż mi się znudzi.

-Czyli jestem na to skazany przez całą wieczność. - westchnął.

-Dokładnie. Kocham cię, Harry. - pocałowałam go w usta i wygodnie się ułożyłam, włączając DVD. Harry tylko objął mnie ramieniem, poddając się.

-Ja ciebie też kocham. Ale "Titanica" już nienawidzę.



*Oczami Pauliny*


Zaparkowałam samochód pod domem i weszłam do środka.

-Hej, słonko. - Niall powitał mnie całusem. -Jak było na wywiadówce?

-Zobacz. - podałam mu kartkę, którą dostałam w szkole. -Christopher, złaź na dół!

-O, cześć, mamo. Już wróciłaś? - uśmiechnął się niepewnie, stając na schodach i wystawiając głowę za barierkę.

-Tak, wróciłam. Zejdź, musimy porozmawiać.

-Ale mamo, to było tylko kilka razy. - jęknął marudnie, niespiesznie zbliżając się w moją stronę.

-Pięć opuszczonych dni w ciągu dwóch miesięcy?

-W te dni i tak mieliśmy nudne lekcje.

-Pięć dni to nie tak dużo. - uśmiechnął się pocieszająco Niall.

-W ogóle nie powinien chodzić na wagary, Ni.

-Wyrośnie z tego.

-Powiedz mi jeszcze, synku, skąd się wzięły te dwie pały z angielskiego?

-To z lektury. - spuścił głowę.

-A czemu je dostałeś?

-Bo jej nie przeczytałem. - przyznał cicho.

-Od dzisiaj będziesz czytał każdą lekturę. - oznajmiłam.

-Każdą? - wystraszył się.

-Paula, daj spokój. Ja w jego wieku też nie lubiłem czytać i się uczyć. - wtrącił się Niall.

-Ma trzynaście lat, powinien się wziąć za naukę.

-Mam prawie czternaście lat! - oburzył się Chris.

-Na razie trzynaście. A teraz idź do swojego pokoju przeczytać tą zaległą lekturę. I nie chcę więcej słyszeć o wagarach.

-Tato. - spojrzał błagalnie na Nialla, a ten na mnie, po czym westchnął.

-Mama ma rację, idź się pouczyć, Chris.

-No dobra. - poddał się niechętnie i poszedł na górę.

-Niall, widziałeś jego rysunki? - uśmiechnęłam się lekko podekscytowana.

-Widziałem. Są genialne, Paula. On ma wielki talent.

-Jeśli będzie chciał, musimy go gdzieś zapisać.

-Wątpię, że się zgodzi. - machnął ręką.

-Czemu tak myślisz?

-Bo to taki sam leń jak ja. Mnie w jego wieku też się nie chciało chodzić na zajęcia, wolałem włóczyć się po Mullingar. Lepiej niech się zajmie nauką, a jeśli sam będzie chciał, to i tak dalej będzie rysował. To samouk, tak samo jak ty. I ten talent ma po tobie.

-A po tobie niechęć do nauki. - zaśmiałam się.

-No cóż, coś musiał po mnie odziedziczyć.

-Racja. - przytaknęłam. -Jestem głodna, ugotujemy coś?

-Wiesz co... Myślę, że lepszym pomysłem będą kanapki. Ich chyba nie da się schrzanić. - wzruszył ramionami z uśmiechem.

-Jak zwykle dobrze mówisz. - cmoknęłam go w policzek i poszliśmy do kuchni.

-Co mam wyjąć?

-Hmmm... Wyjmij chleb, masło, szynkę, żółty ser...

-Ogórka? - zaproponował.

-I pomidora. A tam za sałatą powinna być też rzodkiewka.

-A na deser kanapki z masłem orzechowym?

-Może być. Dawaj to na stół i pomóż mi kroić.

-Po dwudziestu latach robienia codziennie kanapek moglibyśmy to już robić z zamkniętymi oczami.

-I z poucinanymi palcami. - stuknęłam go biodrem. -Jeśli to wychodzi nam najlepiej, musimy zadowolić się kanapkami.

-Paula, mam na jutro cztery bilety do kina. Wyskoczymy z kimś?

-Kogo proponujesz?

-Zayn z Perrie?

-Chętnie, dawno się z nimi nie widziałam.

-Ach, zapomniałem. Oni jeszcze nie wrócili z Bradford. No to może Harry i Domi?

-Nie mogą jutro wieczorem.

-Dlaczego?

-Jack idzie na studniówkę.

-No i co z tego?

-Harry zawiezie jego i Elizabeth.

-Czekaj. - odwrócił się do mnie ,marszcząc brwi. -Przecież to Liz go zaprosiła, no nie? Czemu Louis ich nie wiezie?

-Bo Patrycja poprosiła o to Harry'ego. Lou wyszedłby z siebie, gdyby miał zawieźć swoją córkę i jej chłopaka. A jeżeli by tam nawet pojechał, to nie odjechałby stamtąd. Jest strasznie poddenerwowany tą studniówką. - zaśmiałam się pod nosem, a Niall razem ze mną.

-Dla Chrisa kanapki bez sera, nie lubi go. - przypomniał mi i powrócił do tematu. -Czyli Louisa i Patryśki też nie wyciągniemy jutro?

-Nie da rady. Patryśka twierdzi, że Tommo będzie czekał, aż Liz wróci do domu i będzie dzwonił do niej co godzinę.

-Paula, zobacz, jak to się zmieniło. Ten beztroski Louis jest teraz zaborczym tatuśkiem i nie może pogodzić się z myślą, że jego najstarsza córeczka dorasta. - rozbawiony pokręcił głową.

-Wróciłam! Cześć wam. - do domu weszła Jennifer i oparła się o blat.

-Hej. Jak było na próbie?

-Dobrze. Mamo, idę teraz z kolegą do kina.

-Z kolegą? - przerwałam robienie kanapek i z uśmiechem się jej przyjrzałam. -Czy ten kolega to Stan?

-Tak.

-Już długi czas się spotykacie. Jesteście parą?

-Mamo... - jęknęła zażenowana, rumieniąc się. -Ty tylko kolega.

-No dobra, dobra. Już nic nie mówię. Idź i bawcie się dobrze. Chcesz kanapkę?

-Zjem po drodze. - wzięła jedną i skierowała się do drzwi. -Pa!

-Pa. - odpowiedziałam i spojrzałam na pusty talerz obok Nialla. -Ni, nie zrobiłeś jeszcze żadnej kanapki?

-Zrobiłem jedną, ale ją zjadłem, bo się zestresowałem.

-Zestresowałeś się? - przytaknął. -Czemu?

-Jennifer idzie do kina. Z chłopakiem.

-Z kolegą. - poprawiłam go.

-Z facetem. A po co chodzi się do kina z facetem?

-Obejrzeć film.

-Idzie się na randkę. A co się robi na randce w kinie z facetem?

-Ogląda się film. - odparłam rozbawiona, widząc go w takiej panice.

-W kinie jest ciemno, a pary się całują.

-Kiedy my chodziliśmy do kina, też się całowaliśmy.

-Tak. - przytaknął powoli. -Ale my byliśmy już dorośli.

Zachichotałam pod nosem i pokręciłam głową.

-Co cię tak śmieszy?

-Dopiero nabijałeś się z Louisa, że nie może pogodzić się z dorastaniem córki, a teraz robisz to samo. Jennifer zna Stana od dziecka, to porządny chłopak. A nawet jak się pocałują, to nic wielkiego się nie stanie.

-Chyba masz rację. Za bardzo panikuję. - odetchnął i uśmiechnął się lekko. Wskazał palcem na mnie. -Chyba się czymś ubrudziłaś.

-Ja? Gdzie? - spytałam, lecz zaraz przylgnął do mnie swoimi ustami. Zawsze to robi, a ja zawsze daję się na to nabrać.

-Fuuu! - usłyszeliśmy jęk obrzydzenia i oderwaliśmy się od siebie, widząc zniesmaczoną Kate na progu kuchni. -Czy wy zawsze musicie to robić?

-Co? - Niall udawał, że nie wie o co chodzi.

-Całować się. Przecież to niehigieniczne.

-To bardziej higieniczne niż podanie sobie dłoni. - zapewniłam ją.

-Po co w ogóle to robicie?

-Żeby dać sobie do zrozumienia, że się kochamy. - odpowiedział Ni.

-Przecież o tym wiecie.

-No tak... - spojrzałam na blondyna. -Ale to jest przyjemne.

-Lubicie się całować? - szeroko otworzyła oczy. -Ohyda! Kiedy ja będę miała męża, nigdy nie będę się z nim całować. - oznajmiła z poważną miną.

-Będziesz musiała. Każda para się całuje. - próbował ją przekonać.

-Każda?  W takim razie nigdy nie będę miała męża.

-Masz dopiero dziesięć lat, Kate. Dorośniesz do tego, zobaczysz. - zapewniłam.

-To po co tu przyszłaś, słonko? - spytał Niall.

-Przyszłam wam powiedzieć, że już wiem, kim zostanę w przyszłości. - wyszczerzyła się, ukazując luki po mlecznych zębach.

-Tak? Więc kim zostaniesz?

-Na pewno nie żoną. - rzuciłam żartem, na co oboje się zaśmialiśmy.

-Mamo! Ja mówię poważnie. - oburzyła się. -Jak dorosnę to zostanę astronautką.

-Wow, fajnie. - blondyn przybił z nią piątkę.

-Zbudowałam w pokoju kosmos. Nie możecie tam wejść, bo nie macie hełmów. A jeśli wejdziecie tam bez hełmów to wam głowy wybuchną. - ostrzegła.

-Naprawdę? - spytałam z udawanym niedowierzaniem. -Ale ty masz hełm, prawda?

-Zrobiłam sobie z kartonu. A teraz idę do pokoju, bo muszę odpalić rakietę i zobaczyć, co się dzieje w naszej galaktyce.

-Dobrze, tylko wróć na kolację. - krzyknęłam do niej, gdy już biegła po schodach.

-Nasza mała Kate ma co tydzień inne plany na przyszłość. Jest niesamowita. - stwierdził ze śmiechem Ni.

-Wszystkie nasze dzieci są niesamowite.

-Jacy rodzice, takie dzieci, księżniczko.



*Oczami Louisa*


-Wygrałam, tato! Wygrałam, wygrałam! A tata przegrał, wygrałam!

-Na pewno oszukiwałaś.

-Nieprawda, wygrałam, tato. A ty przegrałeś.

-Nie mogę uwierzyć, że moja własna pięcioletnia córka ograła mnie w Fifę.

-Muszę to szybko powiedzieć mamie!

-W takim razie ja jej powiem, że to ty wczoraj wybiłaś szybę w piwnicy, kiedy graliśmy z chłopakami w piłkę.

-Ale to Jimmy wybił, nie ja!

-Ale ja jej powiem, że to ty. I mi mama uwierzy. - pokazałem jej język.

-No dobra, tato. Nie powiem jej. - poddała się.

-Umowa?

-Umowa. - podała mi dłoń. -Tato, a wiesz, że Andy już mi nie dokucza?

-Andy to twój kolega z przedszkola?

-To nie jest mój kolega. To mój wróg. - oburzyła się.

-A co mu się stało, że przestał ci dokuczać?

-Powiedziałam mu, że jeżeli jeszcze raz ze mną zadrze, to tak go wytargam za ten pusty łeb, że go rodzona matka nie pozna. A później rozmaśliłam mu kanapkę na twarzy. - wyszczerzyła się zadowolona z siebie. Zaśmiałem się pod nosem.

-Umiesz sobie poradzić sama, królewno.

-Tato, gdzie jest mama?

-Mama pomaga wystroić się Elizabeth.

-A jak ja będę taka duża jak Liz, to też będę miała studniówkę?

-Oczywiście.

-A też będę miała taką ładną sukienkę jak ona?

-Wybierzesz sobie taką, jaka ci się będzie podobała.

-To chcę wyglądać jak księżniczka. Albo nie! Chcę wyglądać tak ładnie jak mamusia na ślubie.

-Dobrze. Będziesz wyglądała tak, jak sobie wymarzysz. - odparłem rozbawiony. -A teraz idź spać, bo dzisiaj wstałaś bardzo wcześnie.

-Tato, sprawdź pod łóżkiem.

-Emma, wczoraj sprawdzałem i mówiłem ci, że nie ma pod łóżkiem żadnego potwora.

-Ale może dzisiaj przyszedł.

-No dobra, sprawdzę. - westchnąłem i wsadziłem rękę pod łóżko. -Tam nie ma... O nie! On zjadł mi rękę, pomocy!

-Ty głupi potworze! Oddawaj rękę mojemu tacie! - Emma zaczęła skakać po łóżku i piszczeć, a ja pokazałem jej moją dłoń.

-Żartowałem. - usiadła z powrotem i odetchnęła z ulgą. -On je tylko małe dzieci.

-Tata! Kłamiesz!

-Naprawdę, chcesz zobaczyć?

-Nie. - pisnęła i nakryła się kołdrą.

-Będziesz już grzecznie spała?

-Tak.

-To dobranoc. - pocałowałem ją w policzek. -To był całus od tatusia, a teraz od mamusi. - cmoknąłem ją w drugi policzek, zgasiłem lampkę i zszedłem na dół.

-Poszła już spać? - Patryśka uśmiechnęła się do mnie, zamykając książkę.

-Tak, ale znowu szukaliśmy potwora.

-Raczej to ona jest naszym małym potworem. - zachichotała.

-Podobno nieźle nastraszyła chłopczyka, który jej dokuczał.

-No i prawidłowo. Niech wie, że nie zadziera się z Emmą Tomlinson, pięcioletnią Kill Bill.

-Elizabeth jest już gotowa?

-Prawie. Zaraz powinna zejść.

-I jak wyglądam?

Odwróciłem się na głos córki i zobaczyłem piękną młodą kobietę, którą była moja malutka córeczka. Wstałem i podszedłem bliżej razem z Patryśką.

-Wow, Liz... Wyglądasz... przepięknie. - wydukałem ze ściśniętym gardłem. Boże, wyglądała tak pięknie. I ma dokładnie ten sam uśmiech co Patrycja.

-Naprawdę, tato? Podoba ci się? - uśmiechnęła się szeroko.

-Bardzo. Jestem z ciebie dumny, Liz. - przytuliłem ją mocno.

-Whoa, Liz. Nie wiedziałem, że z mojej siostry jest taka laska. - objął ją Tommy.

-Jedno z nas dwojga musi być ładne. - uśmiechnęła się do niego wrednie. Zdecydowanie wszystkie nasze dzieci mają charakterki po nas.

-No nie złość się, bo ci się makijaż popsuje.

Usłyszeliśmy dzwonek do drzwi i po chwili wszedł Harry z synem.

-Dobry wieczór, panie Tomlinson. - odezwał się młodszy Styles. -Liz, wyglądasz ślicznie.

-Dzięki, Jack. Idziemy już?

-Idźcie do samochodu, zaraz do was przyjdę. - poinstruował Harry. Jack wziął Liz pod rękę i aż mnie ścisnęło w żołądku. Patrycja momentalnie splotła swoją dłoń z moją, by mnie trochę uspokoić.

-Jack, tylko nie szalej tam z moją siostrą! - odezwał się Tommy.

-Zamknij się, braciszku. - odcięła się Liz.

-Uważaj na siebie, kochanie. - powiedziałem do niej, kiedy przechodziła obok.

-Bawcie się dobrze. - dodała Patryśka, po czym oboje wyszli.

-Mam nadzieję, że twój syn nie wdał się w ciebie. - szepnąłem Harry'emu, na co ten spojrzał na mnie rozbawiony.

-Dlaczego?

-Po prostu... Wolałbym nie. Na ciebie zawsze leciały wszystkie laski.

-To chyba dobrze.

-Harold, nie denerwuj mnie.

-Lou, wyluzuj. Będę ich pilnował, spokojnie. - poklepał mnie po ramieniu. -Znamy się tak dobrze, że to nic dziwnego, że nie chcemy, aby NASZE dzieci się spotykały, z racji tego, że mają NASZE cechy. Sam wiesz, że Jack jest spokojniejszy niż ja w jego wieku. Znam cię, Lou i wiem, że chcesz dobrze. Poza tym Liam też nie był najszczęśliwszy, kiedy się dowiedział, że JEGO córka chodzi z TWOIM synem.

-Okay, postaram się nie dzwonić co godzinę. - poddałem się ze śmiechem.

-Jadę już, bo się spóźnimy. Pa. - pożegnał się Harry i wyszedł.

-Chodźcie, zrobię wam kolację. - zaproponowała Patryśka i poszła do kuchni, a my za nią. Wstawiła ryż do ugotowania i skroiła warzywa na patelnię, gdy usłyszeliśmy huk na górze.

-To nasi "Fineasz i Ferb" znowu coś budują? - zgadł ze śmiechem Tommy.

-Dzisiaj mieli budować wulkan na sodę kuchenną, wiec pewnie im wybuchł.

-Ostatnim razem zrobili dziurę w suficie. Mnie już w tym domu nic nie zdziwi. Ja się już nawet nie denerwuję. Ja tylko chcę wiedzieć, skąd nasze bliźniaki biorą te pomysły. - westchnęła Patryśka.

-Mamo, ciesz się, że ze mną nie mieliście takich problemów.

-Takich nie. Ale czasami biegałeś z gołym tyłkiem po ulicy, a my musieliśmy cię gonić. - zaśmiałem się.

-Tato, nie przypominaj mi tego, błagam.

-Dlaczego? To są bardzo miłe wspomnienia.

-Jasne. Ciekawe, czy teraz chciałoby wam się biegać za takim maluchem.

-Czy ty nas w tym momencie prosisz o kolejnego braciszka lub siostrzyczkę? - uniosłem podejrzliwie brew. -Co ty na to, Patuś?

-Nie mam nic przeciwko. - uśmiechnęła się szeroko.

-Proszę was, nie przy mnie takie tematy. - skrzywił się. -Porozmawiacie sobie o tym w sypialni. Zresztą mam czwórkę młodszego rodzeństwa, to dużo, nie uważacie?

-Dużo, ale popatrz na to z tej strony, Tommy. Moja mama urodziła moją siostrę, kiedy miała czterdzieści lat. Mama Louisa też urodziła Doris i Ernesta, kiedy była po czterdziestce. Między mną a moja najmłodszą siostrą jest dwadzieścia lat różnicy, a między tatą i bliźniakami są dwadzieścia dwa lata. Ty masz teraz dwadzieścia lat... Nie dostrzegasz żadnej zależności, synku? - nałożyła ryż na talerz i spojrzała na niego.

-Błagam was, nie rozmawiajcie o tym przy mnie. - założył kurtkę i buty.

-Okay, damy ci spokój. A ty się teraz gdzieś wybierasz?

-Tak, dajemy dzisiaj z chłopakami koncert z klubie i zabieram ze sobą Betty. - spiął swoje długie włosy w koka i założył beanie.

-Nie zjesz z nami?

-Nie, muszę lecieć. - skubnął palcami warzywa, za co dostał po łapach od Patryśki.

-Zostaw, gorące.

-Też cię kocham, mamo. - cmoknął ją w policzek i skierował się się do wyjścia, zabierając swoją gitarę elektryczną. -Ciebie też, tato! Na razie!

-Na razie! - odkrzyknąłem i chciałem wziąć kawałek podsmażonej marchewki, ale ja także dostałem ścierką.

-Tomlinson, mówiłam, że gorące. - spojrzała na mnie karcąco, po czym zdjęła fartuszek i stanęła przy schodach. -Potwory, kolacja na stole!

-Ale mamo, jeszcze nie skończyliśmy budować!

-To dokończycie później, Jimmy.

-To nie ja mówiłem, tylko Timmy.

Bliźniaki zeszli na dół i usiedli przy stole.

-Jimmy, doskonale wiemy, że to byłeś ty. - postawiłem na stole talerze i usiadłem z nimi.

-Skąd wiedzieliście? - obaj jęknęli niezadowoleni.

-Bo Jimmy zawsze odzywa się pierwszy.

-A jeśli chodzi o wygląd to Timmy ma bardziej odstające uszy. - dodała Patryśka.

-Kiedyś nas pomylicie. - zagroził Jimmy.

-Jeżeli nie zjecie tej kolacji, to na pewno.

-Fuuu, warzywa. - skrzywili się obaj.


***


-Patuś? - spytałem cicho, kiedy leżeliśmy w łóżku i przyciągnąłem ją do siebie. -Może faktycznie powinniśmy kontynuować tą tradycję.

-Jaką tradycję?

-No wiesz... Nasze mamy rodziły swoje najmłodsze dzieci, kiedy były w twoim wieku...

-No i co z tego? - przygryzła wargę, powstrzymując uśmiech.

-Przecież cię znam. Wiem, że byś chciała.

-Nie jesteśmy na to za starzy?

-Starzy? My? My jesteśmy jeszcze bardzo młodzi. Co prawda nie przeczytam już gazety bez okularów, a ciebie jest dziesięć kilogramów więcej do kochania...

-Nie wypominaj mi mojej wagi. - prychnęła. -Po piątce dzieci i tak całkiem nieźle się trzymam.

-Przecież i tak cię kocham, kochanie. - cmoknąłem ją lekko w usta. -Dalibyśmy sobie radę, jesteśmy doświadczeni.

-Wiem, bo zanim urodził się Tommy, strasznie panikowałeś. Przy Elizabeth zemdlałeś na porodówce, ale przy bliźniakach i Emmie już był chillout. - odwróciła się do mnie plecami. -Pogadamy o tym jutro, idę spać. Dobranoc.

-Patryśka? Nie chcesz mi przypadkiem niczego powiedzieć? - szepnąłem i wiedziałem, że się uśmiecha.

-Nie.

-No daj spokój. I tak wiem, że za późno na taką rozmowę, bo niedługo przybędzie Tomlinsonów.

Kobieta odwróciła się w moją stronę z zawstydzonym, ale radosnym uśmiechem.

-Patuś, jesteś w ciąży z naszym szóstym dzieckiem, a ty nadal się rumienisz. - zaśmiałem się i mocno ją przytuliłem. Złożyłem lekki pocałunek na czole i położyłem dłoń na jej brzuchu.

-Skąd wiedziałeś?

-Znam cię ponad dwadzieścia lat, to było widać po twoich oczach. No i intuicja mi podpowiadała.

-Nawet nie wiesz, jak mocno cię kocham, Louie. - położyła głowę na moim ramieniu.

-Wiem, bo kocham cię nawet mocniej.

-I co teraz?

-Teraz zaczynamy wszystko od nowa.

-Po raz kolejny. - zaznaczyła ze śmiechem.

-Po raz kolejny. - przytaknąłem. -I jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy.



THE END










Wiem, że nie lubicie czytać moich notek pod rozdziałami, ale wybaczcie mi, gdyż dzisiejsza musi być długa. Liczę na to, że spodobał wam się epilog i życie naszych bohaterów 20 lat później. Mam nadzieję, że każdy uśmiechnął się chociaż raz podczas czytania go. Jeżeli tak, to już dla mnie sukces. Tak wiec tym epilogiem kończę opowiadania, które zaczęłam ponad 2,5 roku temu. Zaczynałam jako zupełnie niedoświadczona autorka (sami wiecie, jakie były początkowe rozdziały, bo szczerze mówiąc, ja ich nie znoszę teraz xD), a kończę jako amatorka, ale z jakimś doświadczeniem. Bywały gorsze i lepsze rozdziały, czasami aż mnie rwało do pisania, a czasem zwyczajnie nie miałam weny ani pomysłu, co bym mogła napisać. Ale jakoś dałam radę. Gorzej lub lepiej, ale udało mi się. Jednak wiem, że pisanie sprawiało mi ogromną frajdę i uważam, że to był dobry pomysł z napisaniem tego opowiadania. Chciałam podziękować WSZYSTKIM, którzy to czytali. Każdemu, kto poświęcił chociaż 10 minut na przeczytanie kawałka. Dziękuję też poszczególnym osobom, ale one wiedzą, o kim mówię ;) Przy tym fanficu bardzo pomogła mi FlovMyself, której bardzo dziękuję, bo to ona mi często doradzała, co napisać, czasem współtworzyła ze mną (patrz rozdział poprzedni, tak zwany "historyczny rozdział"), jeden rozdział przepisała na bloga za mnie, gdyż byłam nieobecna. No i ten nagłówek, który widzicie u góry strony też zrobiła ona. I niech wie, że jestem jej za to bardzo wdzięczna. Dziękuję też za każdy komentarz, który zostawiliście. Jeżeli o kimś zapomniałam, to po prostu dziękuję wszystkim :D Kończę swoją przygodę z tym opowiadaniem, ale jeżeli komuś spodobał się mój styl pisania (przynajmniej w moich lepszych okresach :P), to chciałabym zaprosić na moje kolejne opowiadanie, tym razem w troszkę innym stylu. I obiecuję, że skoro tu trzeba było długo czekać na rozdziały, tam będą regularnie, mam takie mocne postanowienie na nowy rok. Wstawiam wam trailer tego opowiadania (który też zrobiła FlovMyself), a ja biorę się do tworzenia i za jakiś czas powinny być tego efekty. Link do opowiadania na pewno wrzucę na Twittera, a tym, których znam osobiście, wyślę ;) Więc ja i nasi bohaterowie żegnamy się z wami. Trzymajcie się, misiaki :) Lots of Love and Bye ;)
Mrs Carrot



sobota, 31 października 2015

Rozdział 64

*Oczami Nialla*


-Wróciłam! - krzyknęła Paula wchodząc do domu z zakupami w ręku. Podszedłem i cmoknąłem ją w policzek, odbierając od niej torby.

-Hej, księżniczko. Kupiłaś popcorn? - spytałem, grzebiąc w reklamówkach. Uniosła jedną brew i spojrzała na mnie.

-A ćwiczyłeś dzisiaj?

-Ćwiczyłem wczoraj. - wzruszyłem ramionami.

-W takim razie nie będzie popcornu. - włożyła paczkę do szafki i ostentacyjnie ją zamknęła.

-Paula, nie wygłupiaj się.

-Ja się wygłupiam? - oparła się przodem o blat i spojrzała na mnie karcąco. -Niall.

-No co?

-Rehabilitant mówił ci, że musisz wykonywać te ćwiczenia, żeby twoje kolano szybciej wróciło do formy. Dopiero miesiąc temu zdjęli ci usztywnienie.

-Ale te ćwiczenia są nudne. - zrobiłem smutną miną, opierając się naprzeciwko niej.

-Ni, nie zachowuj się jak dziecko.

-Nie mogę się rehabilitować, grając w piłkę lub robiąc cokolwiek ciekawszego?

-Rehabilitant ci zabronił.

-Nie zabronił mi grać w golfa. - uśmiechnąłem się.

-Czy przez golfa twoje kolano szybciej wróci do formy? - spojrzała na mnie powątpiewająco, kiedy stanęła prosto i położyła ręce na biodrach. -Wątpię. To raczej polega na staniu w miejscu.

-Być może, ale to będzie dużo ciekawsze niż te głupie ćwiczenia.

-No chyba żartujesz, że golf jest ciekawszy. - puknęła się w czoło. -To najnudniejszy sport jaki istnieje.

-Nieprawda, potrafi być bardzo emocjonujący. - zaprotestowałem.

-Taaa... Emocje jak na grzybach. - rzuciła sarkastycznie.

-Nie wiem, nigdy nie byłem. - wyszczerzyłem się, po czym złapałem jabłko i wgryzłem się w nie, zmieniając temat. -Co robimy?

-Nie wiem, nudno tu ostatnio. - rozejrzała się po domu, nie widząc nikogo poza nami.

-Ta, zostaliśmy sami w wielkim domu. No i nie ma kto nam gotować.

-Racja. - przytaknęła, udając smutną. -Pooglądamy telewizję?

-Skoro nie mamy lepszych zajęć. - wzruszyłem ramionami i usiedliśmy na kanapie, włączając telewizor i oboje oparliśmy nogi na stoliku do kawy.

-Ale są też plusy tego, że wszyscy się wyprowadzili. - zauważyłem z uśmiechem. -Możemy bezkarnie trzymać nogi na stole i Harry już nam nic nie powie. Widzisz, Styles? Już nam nic nie zrobisz! - wykrzyknąłem, śmiejąc się, jakby faktycznie mógł to usłyszeć.

-Brawo dla nas. - Paula podniosła do góry dłoń i przybiłem jej piątkę. Wreszcie skupiliśmy swoją uwagę na telewizji.

-Oglądamy to? Jakaś komedia chyba.

-Nie, zaczęła się godzinę temu, nie będziemy wiedzieli o co chodzi. Dalej.

-A to? - wskazałem na jakiś program kucharski. -Moglibyśmy się czegoś nauczyć.

-Dalej. I tak nic nie ugotujemy, bo oboje dobrze wiemy, czym ostatnio się skończyło nasze wspólne gotowanie.

-Dalej. - przytaknąłem, przypominając sobie tą upaćkaną kuchnię. -A to jakiś horror. Oglądamy?

-Możemy obejrzeć.

-Okay. - odstawiłem pilot na bok i skupiliśmy się na filmie, ale po 10 minutach stwierdziliśmy, że to był głupi pomysł.

-Nie dziw się, że słyszysz skrzypnięcie, skoro nie domknęłaś drzwi, kiedy wieje wiatr. - skomentowała Paula, patrząc na przerażoną bohaterkę na ekranie.

-Zaraz pewnie usłyszy stukanie. - pomyślałem głośno i faktycznie za moment mała blondynka odwróciła się w drugą stronę, gdy usłyszała kolejny dźwięk. Zaśmialiśmy się i przybiliśmy żółwika.

-Teraz oczywiście zajrzy do szafy, tradycyjnie.

-Nie idź tam, idiotko, tam nic nie ma, duch stoi za tobą. - oznajmiłem, jakby moje komentarze mogły zmienić fabułę filmu.

-Oh, pusta szafa. A to dziwne. Kto by się tego spodziewał? - zakpiła Paulina teatralnym tonem.

-Nie odwracaj się, tam stoi ten potwór. - po chwili rozległ się pisk dziewczyny, który w normalnych warunkach byłby przerażający, ale ja i Paula wybuchnęliśmy głośnym śmiechem. -Wiej stamtąd, zaraz będzie cię gonił! - krzyknąłem rozbawiony i za kilka sekund dokładnie to działo się na ekranie.

-Ona oczywiście pobiegnie do lasu, bo gdzieżby indziej. Przecież to najbezpieczniejsze miejsce w nocy. - zgadła moja dziewczyna.

-Zobacz, zniknął jej z oczu. - zauważyłem.

-A ona zwolniła, zaczęła się rozglądać wokół i ... - znowu zaczęliśmy się śmiać. -Czy ta bohaterka serio jest na tyle nieskoordynowana ruchowo, żeby potknąć się o runo leśne? Litości, przełącz to, bo nie wytrzymam. - poprosiła, chowając twarz między kolanami, aby stłumić śmiech. Próbując przestać się śmiać, zmieniłem kanał na kolejny.

-O, golf. - ucieszyłem się.

-Niall. - jęknęła marudnie.

-No dobra. - zgodziłem się i wcisnąłem guzik na pilocie, natrafiając na jakąś stację muzyczną. Akurat puszczali "Story Of My Life", więc chciałem przełączyć, ale Paula mnie powstrzymała.

-Zostaw to, chcę posłuchać.

-Mówiłem ci, że musieli przykręcić do podłogi krzesło, na którym siedział Zayn? - spytałem po chwili, na co pokręciła głową. -Sam wpadł na pomysł, żeby tak usiąść na tym krześle. Chciał wyglądać bardziej cool, ale wywalił się za pierwszym razem, więc musieli je przymocować do podłogi, żeby znowu się nie przechylił.

-Oj, biedny Malik. - zachichotała. -Czemu nie odmroziłeś Grega? - zapytała za moment, a ja spojrzałem na nią zdezorientowany.

-Co?

-No każdy z chłopaków odmroził swoją rodzinę, a ty Grega nie.

Przewróciłem oczami i pokręciłem głową rozbawiony, no bo co jej miałem powiedzieć? Wszyscy się z tego nabijali. Tak po prostu wyszło na teledysku.

-Neil, Neil! Odmroź mnie, Neil! Neeil! - drażniła się ze mną, udając głos mojego brata, za co dostała ode mnie poduszką.

-Koniec oglądania. Nie ma nic ciekawego. - zarządziłem, przekręcając się do niej przodem.

-Co będziemy teraz robić?

-Będziemy opowiadać sobie jakieś głupie fakty z naszego życia, co ty na to?

-Okay. Możesz zacząć.

-No więc... hmmm... Kiedy miałem jakieś 10 lat, starałem się odbić dziewczynę Gregowi.

-Podobała ci się?

-Nie, ale chciałem mu zrobić na złość.

-Jesteś okropny. - stwierdziła rozbawiona.

-Teraz ty.

-Już? To koniec całej historii?

-Mhm.

-No dobra. Mam taką jedną głupią historyjkę. To było chyba w 5 klasie podstawówki. Ja, Domi i Patryśka podkochiwałyśmy się w tym samym chłopaku. No i on zostawił czapkę w szkole, a my zaczęłyśmy się kłócić, która z nas mu ją odniesie. Ustaliłyśmy, że każda z nas będzie ja miała w domu przez jeden dzień. I tak też zrobiłyśmy. Pamiętam, że nawet z nią spałam. Ale to było głupie. - przyznała szczerze.

-I która to zrobiła? Mam nadzieję, że nie ty. - uniosłem brwi.

-Nie, sam po nią wrócił. Twoja kolej.

-Raz miałem szlaban, a na sąsiedniej ulicy odbywała się domówka. Nie mogłem tego przegapić, więc wyszedłem oknem, przedostając się na drzewo, które rosło obok domu. Zupełnie zapomniałem, że przenieśliśmy pod to drzewo budę naszego psa. Był już stary i bardzo strachliwy. Kiedy schodziłem po pniu, poślizgnęła mi się noga i spadłem na dach budy. Pies się wystraszył, zaczął szczekać i wyć, obudził wszystkich sąsiadów oraz tatę, który myślał, że to złodziej i już chciał dzwonić na policję. Na szczęście w porę się zorientował, że to ja. Ale za to miałem szlaban na miesiąc.

-Whoa, współczuję. - skrzywiła się. -Ja pamiętam jedną z najgłupszych rzeczy, jakie kiedykolwiek w życiu zrobiłam. Do tej pory się tego wstydzę.

-Co zrobiłaś?

-Mieliśmy małą paczkę, siedem, może osiem osób. Mieliśmy około 11 lat, więc byliśmy wtedy totalnymi bezmózgami. Co ciekawe, miałam wtedy bogatsze życie towarzyskie niż w liceum. W każdym razie poszliśmy pojeździć na rolkach na asfaltowej drodze, ale tamtędy praktycznie nikt nie jeździł. No i tak sobie jeździliśmy, aż zobaczyliśmy leżące w rowie butelki po piwie. Ktoś wpadł na pomysł, żeby rozbić te butelki na drodze. Nie mam pojęcia po co, ale wszyscy mieli ubaw, kiedy szkło rozpryskiwało się na różne strony. Kiedy skończyliśmy, przejeżdżał tamtędy taki upierdliwy dziadek, straszna maruda. Zatrzymał się i powiedział, że jeszcze godzinę temu nie było tutaj tego szkła. Zaczął nam grozić, że pójdzie z tym do szkoły i na policję.

-Żartujesz. - uniosłem brwi z niedowierzaniem. -Poszedł?

-Nie, bo to posprzątaliśmy. Ale wcisnęliśmy mu kit na poczekaniu, że to nie my. Nie chciał uwierzyć i dalej nam groził. Wróciliśmy do domów i przedstawiliśmy rodzicom nasze, oczywiście zmyślone, wersje wydarzeń.

-Co im powiedzieliście?

-Że jechali tamtędy jakieś chłopaki i to oni wyrzucili z samochodu te butelki. Moi rodzice byli nawet gotowi naskoczyć na tego faceta, bo mi uwierzyli. Ale powiedzieli to dyrektorce szkoły. Ona nas wezwała następnego dnia, a my po raz kolejny opowiedzieliśmy tą fałszywą historię. Wypadliśmy bardzo przekonująco, bo obiecała nam, że jeśli ten dziadek do niej przyjdzie, to ona wygarnie mu wszystko i stanie w naszej obronie. No i zrobiło się jej szkoda nas, bo byliśmy w jej oczach "biednymi dzieciaczkami, które zostały oskarżone o coś, czego nie zrobiły".

-No nieźle. - spojrzałem na nią z podziwem. -I nikt z was się nie wygadał?

-Nikt. Przez tyle lat nie wydało się, jak było naprawdę. Ale do tej pory jest mi wstyd za to, że byliśmy tacy głupi. Nie wiem, co nam wtedy strzeliło do głowy, ale to było idiotyczne. - zawstydzona, ale i rozbawiona schowała twarz w dłoniach.

-Poprawię ci humor, jeśli ci coś powiem? Kiedyś moja koleżanka z klasy wyjechała na ferie zimowe i zostawiła mi pod opieką świnkę morską. Zupełnie nie miałem pojęcia, jak się nią zajmować, zresztą prawdę mówiąc, niezbyt chciało mi się nią opiekować. Nie wiem, co się jej stało, ale dzień przed przyjazdem tej dziewczyny ta świnka zdechła.

-Co ty jej zrobiłeś?

-Nie mam pojęcia, ona sama tak... BUM... nie żyje. - wzruszyłem ramionami. -Musiałem szybko coś skombinować, więc zdecydowałem się na klasyk. Po prostu kupiłem inną. Dla mnie wyglądała tak samo jak poprzednia, ale dziewczyna zapytała mnie, czemu ma jaśniejszą sierść. Wypaliłem, że świnki zmieniają kolor umaszczenia na zimę i na szczęście uwierzyła.

-Cóż, jedną z moich bardziej przypałowych sytuacji była ta, jak walnęłam Patrycję z całej siły kijem w czoło. - zaśmiała się, a ja razem z nią, mimo że byłem nieźle zdziwiony.

-Pobiłyście się?

-Nie, nie pobiłyśmy się. Graliśmy u niej przed domem w baseballa, ja miałam odbijać piłkę, a ona stanęła za blisko mnie. Mocno się zamachnęłam i dostała tuż nad brew. - zachichotała. -Prawie przez dwa tygodnie miała takiego wielkiego, fioletowego guza.

-Gdy byłem mały, często walczyłem z Gregiem, ale to chyba wiesz. Często byliśmy poobijani, mama miała nas dosyć, ale bracia zawsze się biją. Greg na któreś urodziny dostał gitarę. Stała ona w kącie w jego pokoju, nikt na niej nie grał, więc często mu ją zabierałem i sam na niej brzdąkałem. Dopiero po kilku miesiącach się zorientował, że mu ją podbieram. Więc zacząłem ją brać częściej, żeby mu zrobić na złość. W końcu się wkurzył i uderzył mnie nią w głowę. Miałem niezłego guza, ale przynajmniej gitara była moja. - zaśmiałem się.

-Byłeś dla niego okrutny. - powstrzymywała uśmiech cisnący się jej na usta.

-Oboje byliśmy dla siebie złośliwi. - przyznałem ze śmiechem, po czym spojrzałem za okno. -Zobacz, jaka ładna pogoda. Przejdziemy się na spacer?

-Czemu nie. Ale co z paparazzi?

-Połowa fotografów była wynajmowana przez Modest, więc już jest trochę spokojniej. Ale zawsze możemy się zakamuflować, co ty na to? - uśmiechnąłem się, unosząc brew.

-Nie wiem, nie rozpoznają nas?

-Nawet nie masz pojęcia, ile razy wykiwaliśmy paparazzich z chłopakami. To super zabawa. Wystarczy tylko ubrać się trochę w nie swoim stylu, założyć jakąś czapkę i okulary. To wcale nie jest takie trudne, jak się wydaje.

-Okay, więc spotykamy się za 10 minut. - uśmiechnęła się i poszła do swojego pokoju, a ja do swojego. Założyłem luźne dresy i bluzę oraz czapkę beanie i to w zupełności wystarczyło, żeby mnie nie rozpoznano. Usłyszałem pukanie do drzwi. -Mogę?

-Jasne, chodź.

Paula weszła do pokoju i nawet ja zauważyłem, że wyglądała inaczej.

-Wyglądam jak nie ja? - spytała, bawiąc się rąbkiem sukienki.

-Zupełnie jak ktoś inny. - nie mogłem powstrzymać szerokiego uśmiechu, widząc ją w sukience. -Powinnaś częściej się tak ubierać.

-Lubisz mnie w sukienkach? - uniosła brew, podchodząc bliżej, a ja położyłem dłonie na jej talii.

-Kocham. - cmoknąłem ją lekko w usta i pogładziłem jej przedramiona. -Zmarzniesz, powinnaś coś założyć. - otworzyłem szafę i wyciągnąłem moją grubą bluzę. -Unieś ręce. - poleciłem jej, a kiedy to wykonała, założyłem ją na dziewczynę i odsunąłem się, sprawdzając efekt. -Czegoś tu jeszcze brakuje. - stwierdziłem. Znalazłem w szafie jedną z moich czapek z daszkiem i założyłem jej na głowę, a okulary na nos. -No, teraz idealnie.

Spojrzała na siebie w lustrze, nie do końca przekonana.

-Wyglądam jak przypał.

-I o to chodzi, w tym cała zabawa, księżniczko.

-Niall!

-Okay, okay. - obronnie uniosłem ręce, po czym krótko ją pocałowałem. -Wyglądasz uroczo.

Uśmiechnęła się zadowolona, a ja także wsunąłem okulary i wyszliśmy z domu.

-Gdzie idziemy? - spytałem.

-Może do parku?

-Dobry pomysł. - wziąłem ją za rękę i powoli poszliśmy w stronę obranego celu.

-Wiesz, dziwnie to wygląda.

-Co? - spojrzałem na nią, nie wiedząc o czym mówi.

-No nikt cię nie zatrzymuje, nie prosi o zdjęcia, a ja spokojnie mogę chodzić po mieście. - zbliżyła usta do mojego ucha i szepnęła. -Z Niallem Horanem.

-Niall Horan? - zmarszczyłem brwi, zastanawiając się chwilę. -Nie znam gościa.

-Żałuj. - zrobiła z ust dzióbek.

-Fajny facet?

Uniosła kciuk do góry, uśmiechając się zadziornie. Stanąłem przed nią i oplotłem dłońmi w talii.

-Powiesz mi coś jeszcze o nim?

Pokręciła głową, a ja przysunąłem twarz bliżej niej.

-A dobrze całuje?

Udawała, że się zastanawia. Zaśmiałem się pod nosem i delikatnie musnąłem wargami jej usta. Odwzajemniła pocałunek, zaplatając mi dłonie na karku. Lekko przejechałem językiem po jej języku, na co zachichotała i odsunęła się ode mnie.

-Nie tutaj.

-Czemu? - wydąłem wargi, a dziewczyna tylko wzięła mnie za rękę i wskazała coś drugą dłonią.

-Zobacz, stamtąd dochodzi jakaś muzyka. Chodźmy.

Poszliśmy na drugi koniec parku, gdzie najwidoczniej odbywał się jakiś mały koncert. Grali i soliści, i zespoły, głównie amatorzy będący w naszym wieku, niektórzy młodsi.

-Dobrzy są! - krzyknąłem do ucha Pauli, stając za nią w tłumie przysłuchującym się zespołowi. Odwróciła głowę w moją stronę i pokręciła nią, wskazując na uszy. -Mówię, że fajnie grają!

-Ach, tak, nieźli są! - odkrzyknęła i w tym samym czasie usłyszeliśmy głośne piski dziewczyn stojących przy samej scenie. -Prawie jak na waszym koncercie! - zauważyła z rozbawieniem.

-Prawie. - pokiwałem głową. Śmieszyło mnie, kiedy Paulina stała na palcach, by dojrzeć cokolwiek, co działo się na scenie. -Podsadzić się?

-Nie trzeba, wszystko widzę, nie jestem taka niska.

Zaśmiałem się cicho, kucając. Kiedy poczuła moją głowę między jej nogami i moje dłonie oplatające jej uda, krzyknęła zdezorientowana.

-Niall! Co ty robisz?! Mam sukienkę, Niall!

Nie zwracając na nią uwagi, wyprostowałem się z siedzącą mi na barkach dziewczyną.

-Nie mów do mnie, po imieniu, jestem Dave.

-Ale Ni...

-Dave. - powtórzyłem, ściskając lekko jej udo i mając nadzieję, że załapie, o co mi chodzi.

-Dave, mam sukienkę! - kręciła się i próbowała jakoś przyzwoicie ułożyć rąbek sukienki.

-Nic ci nie widać, wszystko pod kontrolą. - odparłem rozbawiony.

-A twoje kolano? Nie obciążam cię za bardzo?

-Nie martw się, jest dobrze. - uśmiechnąłem się, a ona cmoknęła czubek mojej głowy, po czym oparła na nim podbródek i owinęła ręce wokół mojej szyi. Przysłuchiwaliśmy się koncertowi jeszcze przez kilkanaście minut, aż zaczęto grać jakieś smutniejsze numery.

-Chodźmy stąd, Dave. - zaakcentowała moje chwilowe imię. Spojrzałem na nią z dołu.

-Gdzie idziemy teraz?

-A gdzie proponujesz?

-Nie mam pomysłu.

Rozejrzała się dookoła i pokazała palcem za siebie.

-Tam jest budka z hot-dogami.

Spojrzałem we wskazanym kierunku, ale jedyne, co widziałem to tłumy ludzi.

-Nie widzę gdzie to jest.

-Poprowadzę cię. Odwróć się i przeciśnij przez tych ludzi.

Poszedłem zgodnie z instrukcjami i Paulą na ramionach.

-W którą stronę teraz?

-Idź prosto. O, tak, w tą stronę. Teraz lekko w lewo i idź wzdłuż rzeki po ścieżce. Widzisz tamten mostek? Przejdź po nim na druga stronę. Widzisz już budkę?

-Tamtą? - wskazałem palcem.

-No.

-To widzę.

Przeszedłem jeszcze kawałek, aż znaleźliśmy się pod obranym miejscem. Zsadziłem dziewczynę na ziemię i cmoknąłem w usta.

-Za co to?

-Dziękuję za nawigację.

-Zawsze do usług. - uśmiechnęła się szeroko. -Może ja kupię Colę, a ty hot-dogi, co ty na to?

-Może być. - puściłem jej oczko i ustawiłem się w kolejce. Po kilku minutach stanąłem z jedzeniem w rękach, szukając wzrokiem Pauli. Chwilę później dostrzegłem ją siedzącą w słońcu na zielonej trawie, opierając się o drzewo. Pomachała mi, więc podszedłem tam i usiadłem obok. Kiedy skończyliśmy jeść, dziewczyna nachyliła się w moją stronę.

-Ubrudziłeś się. - szepnęła i delikatnie zlizała ketchup z kącika moich ust. Lekko zawstydzona odsunęła się, ale złapałem ją w pasie i przyciągnąłem z powrotem.

-Nie uciekaj ode mnie. - szepnąłem i pocałowałem ją mocno. Owinąłem ramię wokół niej, a drugą dłoń położyłem na jej udzie. -Ładnie tutaj.

-Mnie też się podoba.

Zamknąłem oczy i przez moment siedzieliśmy w ciszy.

-O czym myślisz?

-Że wyglądasz świetnie w sukience.

-Chciałbyś ją ze mnie zedrzeć? - spytała zalotnie. Otworzyłem oczy i spojrzałem na nią, nie mogąc ukryć niemałego zszokowania.

-Czy ja... dobrze słyszałem? - wydukałem, mimowolnie się uśmiechając.

-Przepraszam, nie wiem, czemu to powiedziałam. Coś mi odbiło, przepraszam. - pokręciła głową, kładąc ręką na moim udzie. Spostrzegłem małe wybrzuszenie w moich spodniach i okay, teraz mam mały problem.

-A ty o czym myślisz?

-Nie uważasz, że sporo się różnimy od innych par?

-W jakim sensie?

-Jesteśmy spokojniejsi. Siedzimy w domu, nie robimy jakichś głupot, jesteśmy dosyć...

-Nudni? - zgadłem, na co przytaknęła głową.

-Nie kłócimy się. Żyjemy spokojnie. Jesteśmy trochę przesłodzeni, nie? - spojrzała na mnie, a ja zastanowiłem się chwilę.

-Nie masz czasem ochoty zrobić czegoś szalonego?

-Czasami. - przyznała.

-Zaproponowałbym ci teraz skok na bungee, ale boję się, że coś tak ekstremalnego nie jest dobrym pomysłem po jedzeniu.

-Okay, nie róbmy aż takich rewolucji w naszym życiu. - zachichotała. -Wracamy do domu?

-I tak już nie ma tu co robić. - wstałem, po czym pomogłem jej się podnieść. Byliśmy niedaleko wyjścia z parku, kiedy niechcący kogoś trąciłem. -Przepraszam. - rzuciłem automatycznie.

-Nic nie szkodzi... Niall? - złapała mnie za ramię jakaś kobieta. Dopiero po chwili spostrzegłem kto to jest i uświadomiłem sobie, jak bardzo mam przesrane.

-Przepraszam, my się chyba nie znamy. - poprawiłem okulary na nosie i chciałem jak najszybciej się odwrócić i stamtąd zwiać, ale ta dziewczyna nadal mnie trzymała.

-Nie pamiętasz mnie? To ja, Christie.

-Chyba musiała mnie pani z kimś pomylić. - pokręciłem głową.

-Niall, oboje dobrze wiemy, że wiesz, kim jestem. Pamiętasz, jaka wspaniała była tamta noc? - spytała zalotnie i cała krew ze mnie odpłynęła. Zobaczyłem, jak Paula puszcza moją dłoń i patrzy na mnie zmieszana. Podczas gdy ta prawdopodobnie chciała popełnić na mnie zbrodnię, druga kontynuowała, nie zwracając na nią uwagi. -Było nam tak dobrze, cały czas na ciebie czekałam od tamtej pory. - pogładziła mój policzek, a ja szybko strąciłem jej dłoń.

-O czym ty mówisz?!

-Niall, ja cię kocham.

-Paula, poczekaj! - krzyknąłem jeszcze, łapiąc jej łokieć, ale zmroziła mnie wzrokiem i wybiegła, znikając mi z pola widzenia. Zwróciłem się do blondynki.

-Christie, co ty wyprawiasz?

-Tęsknię za tobą, Niall. Od razu się w tobie zakochałam.

-Dziewczyno, to była tylko jedna noc.

-Było wspaniale, a ty obiecałeś, że zadzwonisz.

-Powtarzam ci: to była tylko jedna noc! Byłem pijany, ja wtedy nie myślałem, co robię, ale ty o tym wiedziałaś. Przysięgam ci, nic z tego nie pamiętam.

-Ale... - momentalnie zbladła i przeraziła się. -Mieliśmy być razem.

-Właśnie przez ciebie uciekła moja dziewczyna.

-Ty... ty masz dziewczynę? - spytała spanikowana.

-Tak, mam. Nawet jej nie zauważyłaś i przez ciebie będę miał teraz przesrane. Przez to, że coś sobie ubzdurałaś.

-Jak to?!

-Czy ty nie rozumiesz? Mam dziewczynę, a ty i ja nigdy nie byliśmy i nie będziemy razem, zapomnij o mnie. Dotarło? - odrobinę się do niej nachyliłem, a sekundę później poczułem mocne uderzenie w policzek.

-Ty pieprzony dupku! A ja ci uwierzyłam! - odwróciła się na pięcie i podążyła w przeciwną stronę.

-Mogłaś mi się nie pchać do łóżka. - mruknąłem do siebie pod nosem i powlokłem się w stronę domu.

Podczas drogi próbowałem dzwonić do Pauliny, ale wcale jej się nie dziwię, że nie odbierała. W tym czasie zdążyło już się ściemnić, a ja zauważyłem zapalone światło w kuchni. Westchnąłem i zadzwoniłem do drzwi. Nacisnąłem klamkę, ale oczywiście było zamknięte na klucz.

-Paula, wpuść mnie, wszystko ci wyjaśnię. - zadzwoniłem jeszcze raz. Jedyną reakcją jaką otrzymałem było zasłonięcie zasłon w kuchni i salonie. Przeczesałem włosy palcami i zapukałem głośno kilka razy, ale nadal żadnego odzewu. -Paula, otwórz mi. Wytłumaczę ci. Proszę. - ponowiłem prośbę, ale to nic nie dało. Wyjąłem telefon i spróbowałem do niej zadzwonić, lecz wyłączyła komórkę. Nie było sensu, żebym stał tutaj całą noc, i tak by mnie nie wpuściła. Wyjąłem z kieszeni kluczyki i wsiadłem do samochodu. Pojechałem do Harry'ego, mając nadzieję, że on mnie przygarnie na noc. Może dwie. Ewentualnie trzy. Kiedy zadzwoniłem do drzwi, powitał mnie Styles.

-Hej, Niall.

-Cześć, Harry. Mogę?

-Jasne, wejdź. Chodź do salonu.

Zamknąłem za sobą drzwi, rozebrałem się i poszedłem we wskazanym kierunku. Za chwilę dołączył do mnie chłopak z przekąskami i piciem. Od razu zająłem się miską z popcornem, a on po prostu siedział i gapił się na mnie.

-Nie ma Dominiki? - spytałem jakiś czas później.

-Pojechała do Pauliny.

-Aha. - przytaknąłem, nie potrzebując już więcej wyjaśnień.

-Co tym razem przeskrobałeś?

Wzruszyłem ramionami w odpowiedzi.

-No mów. Przecież nie wyrzuciła cię z domu bez powodu. Więc?

-Pamiętasz, jak jakieś dwa lata temu mówiłem wam o Christie?

-Christie? - zmarszczył brwi.

-Ta laska, z którą... Byłem wtedy na imprezie i strasznie się upiłem, wiesz...

-Ta laska, z którą przespałeś się po pijaku?

Potaknąłem, drapiąc się po karku.

-No i? Co z nią?

-Przypadkowo się dzisiaj spotkaliśmy, kiedy byłem z Pauliną w parku.

-Aaa... - pokiwał głową, rozumiejąc wszystko, jednak zaraz skrzywił się, dopowiadając sobie całą resztę. -Uuu... współczuję, Niall. Paulina tak cię załatwiła? - wskazał na mój bolący policzek.

-Nie, to Christie mi przywaliła jak jej uświadomiłem, że nie będziemy razem. Swoją droga, należało mi się.

-Czekaj, przyniosę ci coś zimnego. - zadeklarował i za moment wrócił z kostkami lodu, które mi podał. -Masz, przyłóż sobie.

-Dzięki. - wziąłem je od niego i skrzywiłem się. -Bardzo źle to wygląda?

-Na razie nie, ale jutro będziesz koloru śliwki.

-Oh, dzięki, zawsze o tym marzyłem. - przewróciłem oczami.

-Myślałem, że Paula wiedziała, że nie jesteś prawiczkiem.

-Tylko fizycznie. Psychicznie nadal nigdy nie... Sam nie wiem, czemu jej nie powiedziałem. Tak jakoś wyszło. Dowiedziała się w nieodpowiednim momencie i od nieodpowiedniej osoby.

-Okłamałeś ją.

-Nie okłamałem, po prostu... - spojrzałem na niego i jego wyraz twarzy. -No dobra, okłamałem. - spuściłem głowę. -Ale przysięgam ci, że nic nie pamiętam z tej nocy. Film mi się urwał zaraz po tym, jak weszliśmy do pokoju. Resztę historii znam tylko z opowieści.

-I co masz zamiar teraz zrobić?

-Tradycyjnie. Pójdę, przeproszę, wytłumaczę i będę liczył na to, że mi odpuści. A do tego czasu mogę spać u was?

-Jasne. - poklepał mnie po ramieniu i dla rozluźnienia włączył telewizor.


***


Następnego dnia, kiedy zjedliśmy śniadanie z Harrym, wróciła Dominika.

-Hej, chłopaki! - krzyknęła i zaraz pojawiła się w kuchni.

-Hej, kochanie. - Harry pocałował jej usta, gdy do niego podeszła. -Jadłaś coś?

-Nie, a zostało wam coś ze śniadania?

-Odgrzać ci jajecznicę?

-Tak, dzięki. - rzuciła i usiadła przy stole naprzeciwko mnie. -Bardzo jej podpadłeś?

-A jest bardzo wściekła? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.

-No.

-No to bardzo.

Zastanowiła się chwilę i sięgnęła do torebki.

-Nie powinnam tego robić, ale zabrałam jej jedną parę kluczy, więc możesz wracać do domu. - podała mi kluczyki i uśmiechnęła się lekko. -No, chyba, że wymieniła już wszystkie zamki.

-Dzięki. - rzuciłem szybko, założyłem buty i pognałem do samochodu. Niedługo później parkowałem już przed naszym domem. Wbiegłem po schodach i chwyciłem za klamkę. Zamknięte. Zadzwoniłem kilka razy, ale nadal mi nie otworzyła. Wyjąłem więc kluczyki i sam sobie otworzyłem. Zdejmowałem buty, kiedy stanęła w holu i powitała mnie bardzo ciepło.

-Jak tu wlazłeś?

-Drzwiami. - wzruszyłem ramionami i wiedziałem, że stąpam po bardzo cienkiej linie.

-Przecież je zamknęłam.

Pomachałam kluczykami w powietrzu, po czym odłożyłem je na szafkę.

-Nie masz mi nic do powiedzenia?

-A będziesz chciała mnie posłuchać? - uniosłem brew, na co wkurzyła się jeszcze bardziej.

-Okłamałeś mnie! Zapewniałeś, że ty nigdy nie...

-Wiem. - westchnąłem. -Wiem o tym i przepraszam. Chciałem, żebyś uznała mnie za nieskazitelnego.

-Przespałeś się z nią.

-Tak. - spuściłem głowę, kiedy dostrzegłem łzy w kącikach jej oczu. -Wierz mi lub nie, ale to była najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłem i bardzo tego żałuję. To było na długo przed tym, kiedy cię poznałem. Byłem na jakiejś imprezie, trochę mnie poniosło z alkoholem. O tym, że z nią spałem, dowiedziałem się następnego dnia kiedy wytrzeźwiałem. Sam nic z tego nie pamiętam. Wiem, że to najprostsza wymówka: "byłem pijany", ale tak naprawdę było.

-Mogłeś mi o tym powiedzieć, a nie udawać świętego!

Podszedłem do niej i zanim zdążyła się zorientować, pocałowałem ją namiętnie.

-Kocham cię, rozumiesz? Zapomnijmy o tym. Wybacz mi. - szepnąłem tuż przy jej ustach. Pomimo tego, że oddała tamten pocałunek, teraz chciała mnie odepchnąć.

-Zostaw mnie, jestem na ciebie zła.

Splotłem jej dłonie ze swoimi i schowałem za jej plecami, a jej ciało przycisnąłem do swojego.

-Mam to w dupie.

Ponownie wpiłem się w jej usta, tym razem na dłużej i bardziej stanowczo. Delikatnie przygryzłem jej dolną wargę i pociągnąłem za nią, kończąc pocałunek. Uchyliłem powieki i spojrzałem w jej oczy, by dostrzec, że jej spojrzenie złagodniało.

-To był błąd. Przepraszam.

-Czy to wszystko... To prawda? - szepnęła, na co pewnie przytaknąłem. -Daj mi czas do wieczora.

Zmieszany puściłem ją, a ona poszła na górę do swojego pokoju. Myślę, że potrzebowała to przemyśleć w spokoju, więc nie poszedłem za nią. Przez jakiś czas łaziłem po domu bez celu, zapłaciłem rachunki, obejrzałem jakiś program, zjadłem obiad, aż w końcu nie wytrzymałem i poszedłem na górę. Wszedłem do mojej sypialni i zastałem tam dziewczynę przenoszącą swoje rzeczy.

-Co robisz? - spytałem lekko zdziwiony.

-Przenoszę się tutaj, bo masz większe łóżko. - odparła, zmieniając pościel.

-To znaczy... Chcesz się zamienić pokojami? - zmarszczyłem brwi.

-Nie. Będziemy spać razem. - uśmiechnęła się lekko, na co się zmieszałem jeszcze bardziej, nic już nie rozumiejąc.

-Jak to? Nie, żeby mi to przeszkadzało, ale nic z tego nie rozumiem. Już się nie gniewasz?

-Wczoraj rozmawialiśmy o tym, że moglibyśmy być jak normalna para. Więc wprowadzamy to postanowienie w życie. - oznajmiła, dalej wykonując swoją pracę.

Zamrugałem tylko kilka razy oszołomiony, starając się przyswoić nowe informacje i wyszedłem z domu, aby się trochę przewietrzyć. Postanowiłem pojechać na małe zakupy, biorąc pod uwagę fakt, że nasza lodówka znowu była pusta. Kupiłem potrzebne rzeczy i kiedy wróciłem do domu, już się ściemniało. Zjadłem przygotowaną przez siebie skromną kolację i usiadłem na kanapie przed kominkiem, wgapiając się bezmyślnie w ogień. Nie mam pojęcia, jak długo tam siedziałem, ale po pewnym czasie przyszła Paulina i usiadła mi na kolanach, co mnie lekko zaskoczyło. Ale zaskoczyła mnie jeszcze bardziej, kiedy pocałowała mnie przeciągle.

-Zapomnijmy o tym. - szepnęła.

-Czyli już nie jesteś zła?

-Jeśli mówiłeś prawdę to nie jestem.

-Przepraszam. - przytuliłem ją mocno, a ona przeczesała palcami moje włosy. -Kocham cię.

-A ja ciebie. - uśmiechnęła się i poprawiła na moich kolanach tak, że siedziała teraz na nich okrakiem. -Pocałuj mnie.

Nie mogłem powstrzymać uśmiechu i z przyjemnością wykonałem polecenie, nie śpiesząc się nigdzie, ale też nie będąc zbyt delikatnym. Zdziwiło mnie, kiedy zdjęła bluzkę, ale nie protestowałem, dalej ją całując. Dawno nie czułem się tak dobrze.

-Zdejmij koszulkę. - poleciła mi, co sekundę później wykonałem. Jedyne światło, jakie ją oświetlało pochodziło z kominka, co było bardzo nastrojowe w tej chwili. Niespiesznie wodziła palcami po mojej klatce i brzuchu, aż dotarła do guzika przy spodniach. Rozłączyła nasze usta i, patrząc mi w oczy, odpięła guzik i rozpięła rozporek. -Chcę być pierwszą i jedyną dziewczyną, z którą pamiętasz, jak się kochasz.

Aż zachłysnąłem się powietrzem, bo w życiu nie spodziewałbym się od niej takiego wyznania.

-Coraz bardziej mnie zadziwiasz. - udało mi się wydukać. Wstała z moich kolan i wzięła za rękę, prowadząc na dywan przed kominkiem. Spojrzałem na nią skonsternowany.

-Tutaj. - wyjaśniła.

-Tutaj? - powtórzyłem z niedowierzaniem, a ona pokiwała pewnie głową. -Ale jesteś pewna, że chcesz? To odpowiedni moment?

Pocałowała mnie delikatnie.

-Tak.

-Uh... To znaczy... Wow, nie spodziewałem się... takiego obrotu wydarzeń. - podrapałem się po karku, a ona cały czas patrzyła na mnie z lekkim uśmieszkiem.

Cmoknąłem ją przelotnie w usta, rozwiewając wszelkie (moje) wątpliwości. Zdjęła spodnie i ułożyła się na dywanie, a ja zrobiłem to samo, zawisając później nad nią. Znowu ją pocałowałem i zdjąłem jej bieliznę, składając drobne cmoknięcia na każdej nowo odkrytej części ciała. Już chciałem ściągnąć bokserki, by uwolnić mojego twardniejącego kolegę, ale ze smutkiem i rozczarowaniem coś sobie uświadomiłem.

-Cholera. - przekląłem, psując całą atmosferę.

-Co się stało? - Paula zmarszczyła brwi.

-Nie mam przy sobie żadnych prezerwatyw.

Przyciągnęła mnie do siebie i niechlujnie pocałowała.

-Zróbmy to bez.

-Chciałbym, ale muszę być odpowiedzialny. A co, jeśli...

-Nie ma takiej opcji.

-Jesteś tego pewna?

-Wszystko mam pod kontrolą.

-Na pewno?

-Tak. - uśmiechnęła się i to ona zdjęła moje bokserki. Ponownie zawisłem nad nią, uginając jej kolana.

-Rozluźnij się. Będę ostrożny, obiecuję. - szepnąłem między pocałunkami, po czym delikatnie się wsunąłem. -Wszystko okay?

-Tak, jest dobrze.

Przeniosłem dłonie pod jej pośladki i powoli wchodziłem, co jakiś czas upewniając się, jak się czuje.

-Troszkę bolało, ale teraz już mniej. Jest bardzo przyjemnie. - uśmiechnęła się przez lekko zamglone oczy. Kiedy wsunąłem się do końca, ona zaskakująco szybko doszła, wijąc się pode mną. Zostałem chwilę w takiej pozycji, aby się przyzwyczaiła i chciałem się wysunąć zanim dojdę, ale nie zdążyłem, gdyż zacisnęła się wokół mnie. Opadłem bezwładnie na jej ciało, leżąc tak przez moment.

-Wow...  to było takie... wow. - wydyszałem cicho w jej klatkę piersiową. Spojrzałem na nią z dołu, a ona z uśmiechem bawiła się moimi włosami. -I jak było?

-Magicznie. Lepiej niż się spodziewałam.

-Może lepiej powinniśmy iść do łóżka, żeby nie zmarznąć.

-Zostańmy tu jeszcze chwilę. - poprosiła, głaszcząc moje plecy. -Leżymy na ciepłym dywanie, blisko kominka, ciepło jest. Poza tym mogę sobie teraz na ciebie popatrzeć.

Zaśmiałem się chicho, wstając na nogi.

-Ty na mnie? To chyba raczej ja mogę cię teraz podziwiać, księżniczko. Od kiedy przestałaś być taka skrępowana?

-Nie wiem, może po prostu trochę mnie otworzyłeś.

-Otworzyłem cię? - uniosłem zawadiacko brew. -W jakim sensie? Powinienem czuć się winny?

Zachichotała pod nosem i lekko trąciła stopą moją nogę.

-Wyostrzył ci się żart, Horan.

-Może odrobinkę. To co, idziemy do pokoju?

-Proszę, zostańmy tutaj.

-Chcesz tutaj spać?

-Mhm.

-Poczekaj tu na mnie, skoczę po kołdrę i poduszki. - puściłem jej oczko i chwilę później wróciłem z obiecanymi rzeczami, układając się obok niej. -Chcesz spać nago?

-Tak. - odparła poważnie, a ja nadal nie mogłem uwierzyć, co się z nią stało. -Przecież nikt nas nie widzi.

-Ja cię widzę.

-Ty możesz. - cmoknęła lekko mój obojczyk i położyła głowę na mojej piersi. Objąłem ją i przykryłem nas.

-Nigdy nie czułem się lepiej. - wyszeptałem, wpatrując się w jej oczy, gdzie odbijał się ogień. -Nigdy nie byłem z tobą tak blisko, więc to jedna z najlepszych chwil w moim życiu.

-Mogłabym powiedzieć to samo, ale to by było lekko oklepane, nie sądzisz?

-Może troszeczkę. Więc co powiesz?

-Hmmm... - udawała, że się zastanawia. -Powiem, że cię kocham.

-To też by było odrobinę oklepane, nie sądzisz? - droczyłem się, na co wzruszyła ramionami.

-Trudno. I tak to powiem.

Cmoknąłem czubek jej głowy i splotłem nasze palce.

-Ja ciebie też.

Znowu nad nią zawisłem i zacząłem gorąco całować i wodzić dłońmi po ciele, kiedy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.

-Kto to może być? - spytałem i podniosłem się na nogi, by sprawdzić oknem, ale Paula szybko pociągnęła mnie za rękę do dołu, przypominając mi, że nie mam nic na sobie.

-Schowaj się, jesteś nieubrany. Zobaczyłeś, kto tam jest?

-Nie, bo jest ciemno.

-Niall, zamknąłeś drzwi na klucz? - spytała niepewnie, a moje oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej.

-O kurwa.

-Nialler, Paula, jesteście tutaj? - usłyszeliśmy otwieranie drzwi, a po chwili głęboki głos Harry'ego. Spojrzeliśmy na siebie z szeroko otwartymi oczami.

-Który dzisiaj jest? - szepnąłem.

-Dwudziesty trzeci. O cholera, kolacja. Zaprosiliśmy ich na kolację. Zupełnie zapomniałam. - złapała się za głowę.

-Halo, Paula! Niall! Jesteście? - krzyknęła z holu Dominika.

-Co robimy? - spytała cicho dziewczyna. Bez zastanowienia chwyciłem kołdrę i przeczołgałem się przed kanapę, tak abyśmy nie byli zauważeni. -Co ty wyprawiasz?

-Chodź tutaj. Może jak zobaczą, że nas nie ma to sobie pójdą.

Paulina z wahaniem wykonała moje polecenie i położyliśmy się między stolikiem a kanapą, przykrywając kołdrą.

-Nie ma ich? Przecież byliśmy umówieni na dzisiaj. - zdziwił się Harry. Coraz wyraźniej słyszeliśmy ich kroki. Ktoś stanął w pewnej odległości za kanapą. -No nie. - westchnął Styles. -Zobacz, poszli gdzieś i nie zgasili kominka.

Delikatnie wyjrzałem poza kołdrę i zobaczyłem Harry'ego idącego w kierunku kominka. Poślizgnął się na dywanie i upadł do tyłu, podpierając się rękami.

-Harry, co ty zrobiłeś? - spytała zaskoczona Domi, stając za kanapą. Chłopak spojrzał w jej stronę, przy okazji zauważając nas w postaci dużego kokonu z kołdry. Zmarszczył brwi i popatrzył na nas zdziwiony.

-Niall?

-Um, hej, Hazza.

-Co ty tu... - nie skończył, bo dojrzał wystająca damską nogę. -Paulina? - spytał z niedowierzaniem, po czym zawstydzona dziewczyna wychyliła głowę i uśmiechnęła się niezręcznie.

-Cześć, Harry.

Wskazał ręką na nas, gestykulując w nieokreślony sposób. Patrzył na nas pytająco i nie mógł się wysłowić. Rozłożył szeroko palce, chcąc zapewne pomóc sobie powiedzieć coś, ale jego wzrok spoczął na jego dużej dłoni. Dostrzegłem przerażenie w jego oczach i wtedy zobaczyłem małą plamkę na podłodze, gdzie podpierał się po upadku. I wtedy sobie uświadomiłem, że jednak może być jeszcze gorzej.

-Co to jest? - spytał niepewnie. Popatrzył na nas, potem na swoją rękę, potem znowu na nas, znowu na rękę i jego twarz wykrzywiła się w obrzydzeniu, kiedy ponownie przeniósł na nas swój wzrok. -Czy to jest to coś, o czym ja myślę? - przełknął ślinę. -Proszę, powiedz, że się mylę.

Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale przerwał mi wchodzący Louis.

-Cześć wszystkim! - przywitał się i chciał podejść do Dominiki, która stała osłupiała na środku pokoju. -Co robi... Ała! - także upadł na tyłek, podpierając się rękami. Od razu chciał wstać, ale dojrzał coś podejrzanego na swojej dłoni. -Co do kurwy?!

-Bleee, Horan, tu też? - Harry spytał z niedowierzaniem. Zdezorientowany Louis dopiero wtedy nas spostrzegł i zbladł lekko spanikowany i wkurzony.

-Ja pierdolę, blondas, powiedz, że się tu nie spuściłeś.

Nie powiedziałem nic, tylko klepnąłem się w czoło, pragnąc się zapaść pod ziemię. Paulina chyba też.

-Hej! -weszła Patrycja i dostrzegła nas leżących na podłodze pod kołdrą, Harry'ego siedzącego przy kominku, zszokowaną Dominikę i siedzącego Louisa na środku pokoju. Czyli w skrócie cały ten cyrk.  Spojrzała na niego pytająco. -Co tu się stało? Czemu się przewróciłeś? - przeniosła wzrok na mokra plamkę na podłodze obok niego. -Coś tu kapnęło? - schyliła się lekko. -Co tu robi żelatyna?

-Nie dotykaj! - uprzedziła ją szybko Domi i złapała za rękę, kręcąc ostrzegawczo głową. -To nie żelatyna.

Pozostawiając tą sytuację bez komentarza, na wpół zszokowane, na wpół rozbawione wyszły do kuchni, by zająć się przygotowaniem kolacji. Harry i Louis szybko popędzili do łazienki umyć ręce. Siedzieli tam dobre 15 minut i nie jestem pewien, czy nie zdarli sobie skóry podczas tak intensywnego szorowania dłoni. Ja i Paula popatrzyliśmy na siebie zażenowani całą niezręczną sytuacją, zebraliśmy swoje ciuchy z podłogi i przemknęliśmy na górę, aby wziąć prysznic i się przebrać.
Jakiś czas później jedliśmy w niekomfortowej ciszy kolację przygotowaną przez naszych gości, którzy teoretycznie zostali na nią zaproszeni, o czym oczywiście zapomnieliśmy. Wcale się nie dziwię, że Lou i Hazza chcieli usiąść jak najdalej ode mnie, bo cóż... to było dosyć niezręczne.

-Um... słuchajcie. - zabrałem głos, na co reszta podniosła na mnie wzrok. -Przepraszamy za tą głupią sytuację.

-Właśnie. Wybaczcie. - uśmiechnęła się przepraszająco Paulina.

-Nie no, spoko. To wasz dom, nic się nie stało. Ludzie mają swoje potrzeby. - odparła z uśmiechem Domi.

-To najbardziej żenująca sytuacja w moim życiu. - Harry pokręcił głową lekko rozbawiony, odruchowo wycierając dłonie o spodnie.

-Następnym razem jak będę chciał do was wpaść to założę rękawiczki. - dodał Louis. -I płaszcz. Albo w ogóle już nigdy się tu nie pojawię. - droczył się, chociaż utrzymywał obrażoną minę. -Horan, naucz się panować nad... - nie dokończył, bo Patryśka puknęła go w ramię i chrząknęła znacząco, patrząc na niego wymownie, na co chłopak zaśmiał się pod nosem, drażniąc ją celowo. -Żelatyna.

-No przestań, naprawdę na początku myślałam, że to to. - zaczęła się mu tłumaczyć, chociaż sama ledwo powstrzymywała się od roześmiania.

-Pfff... Jakbyś pierwszy raz widziała to na oczy. - prychnął, po czym wskazał palcem na jej brzuch.

-Ugh, jaki ty jesteś głupi, Louis. Mam nadzieję, że ono nie odziedziczy inteligencji po tobie. - przewróciła oczami, a ten rozbawiony dalej drążył temat, zwracając się do nas.

-No zobaczcie. Moja "żelatyna " miała duży wkład, powtarzam: wkład... - zaakcentował to słowo, unosząc zabawnie brwi. -... w powstanie tego maluszka. Prawda, Patuś?

-Przymknij się wreszcie, Tomlinson. - schowała twarz w dłoniach, śmiejąc się razem z nami. Więc atmosfera była już rozluźniona i siedzieliśmy wszyscy tak, jak na początku naszej znajomości. W tym samym składzie, tym samym domu, w tej samej kuchni, na tych samych miejscach i z tymi samymi uśmiechami.

-Wiecie, mówiąc już poważnie. - zaczął Harry po deserze. -Jakby się tak głębiej zastanowić, każdy człowiek ma w sobie takie ciało galaretowate, które łączy kości...

-O czym ty w ogóle mówisz, Harold? - przerwał mu Louis, patrząc na niego jak na dziwaka.

-Po prostu to ma podobną postać do żelatyny, więc mi się skojarzyło. Wiecie, galaretka i żelatyna...

-Oh nie, znowu zaczynają się wywody filozoficzne. - Dominika głęboko westchnęła. -Lepiej zamknijcie uszy.
















Hej hej hej! Wiem, długo rozdziału nie było, ale mam nadzieję, że ta bomba (która mogła się urodzić tylko i wyłącznie ze wspólnej twórczości mojej i FlovMyself, której serdecznie dziękuję i przesyłam buziaczki) poprawiła wam humory w te ponure dni i wynagrodziła tak długie czekanie. *modli się o to, żeby rozdział się podobał* Dodaję go dzisiaj, w ostatni dzień października, no bo jutro tak trochę nie wypada, co nie? xD Siedziałam w nocy do 1:30, przepisując to, ale mam wielką nadzieję, że się opłacało. Dajcie znać co o nim sądzicie, bo to w sumie już ostatni raz, kiedy możecie coś przeczytać i skomentować, bo.... Trochę się zmieniło. Pod ostatnim rozdziałem napisałam, że zostały nam jeszcze 4-5 rozdziałów, ale fabuła uległa lekko zmianie. I w tej oto sposób to jest już ostatni rozdział opowiadania. Niedługo wrzucę jeszcze epilog i to będzie już finalne zamknięcie tej historii. Nie wiem, czy się cieszycie, czy nie (mam nadzieję, że wam smutno, tak jak mi), ale będziemy musieli się pożegnać z bohaterami. Byłabym bardzo wdzięczna, jakbyście czy tutaj, czy w komentarzach pod epilogiem, napisali jakieś wasze ulubione, najśmieszniejsze, najbardziej wzruszające czy najlepiej zapamiętane sytuacje z całego opowiadania, to by było takie fajne :) Dobra, wiem, że nie lubicie czytać moich notek, więc już kończę i was nie zamęczam. W takim razie do zobaczenia w epilogu! *macha, ocierając łezkę*


PS. Ważne pytanie! Byliby jacyś chętni do czytania mojego kolejnego opowiadania za jakiś czas? :D Tym razem będzie trochę inne, ale szczegóły zdradzę później. W każdym razie czytalibyście?

wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział 63

*Oczami Harry'ego*


Obudził mnie krzyk Dominiki. Gwałtownie usiadłem na łóżku, a obok siedziała ona, cała spocona i ciężko dyszała. Była wyraźnie przestraszona.

-Misiu, co się stało? - spytałem szeptem. Spojrzała na mnie i odetchnęła z niekrytą ulgą. Przysunęła się bliżej mnie i mocno we mnie wtuliła.

-Jak dobrze, że jesteś, Harry.

-Miałaś koszmar?

-Straszny. Tak bardzo się bałam, był bardzo realistyczny.

-Już wszystko dobrze, to był tylko głupi sen. Jestem tutaj. - tuliłem ją do siebie i pocałowałem w czubek głowy. Czułem na piersi jej łomoczące serce. Po kilku minutach uspokoiła się i odlepiła ode mnie. Spojrzała tak, jakby chciała się upewnić, czy przy niej jestem.

-Która godzina?

-6 rano. Połóż się jeszcze spać.

Pokiwała głową i opadła na poduszkę.

-Połóż się ze mną. - poprosiła, więc to zrobiłem. Nie mogłem już zasnąć. Upewniłem się, że dziewczyna śpi i wymsknąłem się z łóżka. Już się rozwidniało, więc postanowiłem trochę pobiegać. Ubrałem się w jakieś dresy, po czym wyszedłem na chodnik przed domem. Ulica była pusta, wokół nikt się nie kręcił. Odetchnąłem głęboko i poczułem jeszcze chłodne marcowe powietrze. Już niedługo kwiecień, a w Londynie nadal zimno. Jak zwykle zresztą. Pobiegłem do pobliskiego parku, trochę się rozciągnąłem i już miałem wracać, kiedy zadzwonił telefon.

-Dzień dobry, Harry.

-Ah, to pan, panie Jefferson. Witam.

-Mam nadzieję, że cię nie obudziłem.

-Nie, już jestem na nogach.

-To wspaniale. Zapomniałem ci powiedzieć o tym wczoraj, więc zadzwoniłem do ciebie dzisiaj z samego rana.

-Coś się stało w domu?

-Nie, wręcz przeciwnie. Mam dobre wieści. Skończyliśmy. - oznajmił radośnie.

-Tak szybko? - zdziwiłem się.

-Tak, przybyło nam kilku pracowników i poszło dużo szybciej niż się spodziewałem. Ale to nie jest dla ciebie problem?

-Nie, nie. To cudownie, bardzo się cieszę, że to już. Dziękuję panu i proszę ode mnie podziękować całej ekipie.

-Na pewno to zrobię, Harry.

-Kiedy moglibyśmy się wprowadzić, w takim razie?

-Dom od wczoraj jest gotowy. Możecie to zrobić w każdej chwili.

-Hmmm... - spojrzałem na zegarek. -Pasowałoby panu za trzy godziny?

-Oczywiście. Będę na was czekał przed domem z kluczami.

-Dziękuję bardzo. Do zobaczenia.

Spojrzałem w górę na rozpogadzające się niebo i uśmiechnąłem się sam do siebie. Harry, małolacie, rozpoczynasz dziś nowy etap w swoim życiu.
Wróciłem do domu, wziąłem prysznic i przebrałem się. Potem zrobiłem śniadanie i poszedłem obudzić Dominikę. Nachyliłem się, by ją pocałować, ale zanim zdążyłem to zrobić, moje loki ją połaskotały. Obudziła się wystraszona i od razu się podniosła, przez co uderzyła czołem w moje. Odsunąłem się, masując bolące miejsce.

-Co ty wyprawiasz? Nie strasz mnie. Ała... - skrzywiła się, dotykając czoła.

-Przepraszam. Chciałem dać ci buziaka, żeby cię obudzić.

Westchnęła, uśmiechając się lekko i nadstawiła usta, a ja pocałowałem ją delikatnie.

-Chodźmy na śniadanie. - zaproponowałem. Wziąłem ją za rękę i poprowadziłem do kuchni. Jedliśmy w ciszy i widziałem, że coś nie gra. -Czemu jesteś taka smutna?

-Nadal myślę o tym koszmarze.

-Chodź. - pociągnąłem ją do siebie, odrywając od zmywania naczyń. -Chcesz mi powiedzieć, co ci się śniło? - posadziłem ją sobie na kolanach.

-Ten wypadek, który miał Louis... Śniło mi się, że to ty byłeś na jego miejscu. Przyjeżdżałam do szpitala, ciągle płakałam. Twój stan był beznadziejny. Reanimowali cię, ale... nie udało im się. - wzdrygnęła się na samo wspomnienie. Przytuliłem ją do siebie.

-To był tylko sen. Już jest okay.

-Wiem, wiem, ale to wyglądało tak realistycznie. Od czasu wypadku Louisa minął ponad miesiąc, a ja ciągle o tym myślę i nie mogę się pozbierać. Zastanawiam się, co czuła Patrycja.  To musiało być okropne. Harry, gdyby tobie coś się stało, ja nie wiem, czy bym to wytrzymała. Tak bardzo się o ciebie bałam we śnie. A co, jeśli mafia napadłaby wtedy na ciebie? Boże, nawet nie chcę o tym wszystkim myśleć. - objęła mnie mocniej.

-To zamknięty rozdział. Postaraj się o tym zapomnieć. Już teraz wszystko będzie dobrze. Naprawdę. Obiecuję ci to.

-Obiecujesz? - wzięła moją twarz w dłonie i popatrzyła mi w oczy.

-Tak.

Pocałowała mnie długo i delikatnie, a gdy się odsunęła, było widać, że już ma dużo lepszy humor. Uśmiechnąłem się szeroko.

-A teraz mam dla ciebie niespodziankę. Idź na górę i spakuj wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy.

-Po co? - zmarszczyła brwi.

-Jak ci powiem, to już nie będzie niespodzianka.

-Znowu gdzieś lecimy?

-Nie.

-Jedziemy gdzieś?

-Można tak powiedzieć. - odparłem powoli.

-Daleko?

-Nie zadawaj pytań, tylko pakuj się i wyjeżdżamy.

-Na jak długo? Nie wiem, ile rzeczy mam spakować.

-Najwięcej jak zmieścisz. Po południu i tak wrócimy po kolejne.

-Co to znaczy? - popatrzyła podejrzliwie.

-Nic więcej ci nie powiem. Masz godzinę na spakowanie. - cmoknąłem ją w policzek, po czym oboje poszliśmy się pakować.



***


-Długo będziemy jechać? - spytała dziewczyna, zapinając pasy w samochodzie.

-Za pół godziny będziemy na miejscu. - uśmiechnąłem się i odpaliłem silnik. Tak jak mówiłem, podróż nie zajęła nam dużo czasu. Dojechaliśmy wreszcie na obrzeża Londynu, gdzie było dużo spokojniej, więcej zieleni i stały urocze domki.

-Harry, czemu kazałeś mi się pakować, skoro jedziemy do Louisa i Patryśki? - zdziwiła się Domi, kiedy zobaczyła niedaleko ich nowy dom, do którego niedawno się przeprowadzili.

-Nie jedziemy do nich. Poczekaj.

Pojechaliśmy dwie ulice dalej i zaparkowałem na podjeździe przed wielkim beżowym domem z czerwonym dachem.

-Jesteśmy w domu. - wyszczerzyłem się, odpinając pas. Dominika, chociaż nie do końca była świadoma, o co chodzi, wysiadła z auta i podążyła za mną. Wziąłem ją za rękę i podszedłem na taras, gdzie czekał starszy facet. -Witam, panie Jefferson. - podałem mu rękę, po czym wskazałem na moją towarzyszkę. -A to jest Dominika, moja dziewczyna.

-Bardzo mi miło panią poznać. - uśmiechnął się do niej. Domi przywitała się z nim, rozglądając niepewnie. -Dom jest gotowy, z wielką przyjemnością go wam przekazuję i mam nadzieję, że będziecie w nim szczęśliwi. Witajcie w domu. - uśmiechnął się serdecznie, przekazując jej kluczyki.

-Dziękujemy panu bardzo. - uścisnąłem mu dłoń i popatrzyłem na oszołomioną Dominikę, która wpatrywała się w kluczyki w jej palcach. Cmoknąłem ją w czoło, obejmując ramieniem. -To nasz dom, kochanie.

-Ale... Będziemy tu teraz mieszkać? - spytała cicho, spoglądając na mnie.

-Tak. Jeśli ci się spodoba, oczywiście.

-Dziękuję, Harry. Dziękuję! - rzuciła mi się w ramiona i pocałowała mocno. -Kocham cię tak bardzo.

-Ja ciebie też. A teraz chodź, obejrzymy go. - oplotłem jej talię i otworzyłem drzwi. Weszliśmy do przestronnego holu i rozejrzeliśmy się dookoła. Byłem tu już wcześniej, kiedy dom był w stanie surowym, ale to, co zrobił Jefferson z ekipą wykończeniową i dekoratorami było wspaniałe.

-Wow, jest bardzo stylowo urządzony. Naprawdę mi się podoba. - oznajmiła Domi z zachwytem.

-Jeśli coś ci się nie spodoba, możesz to zrobić po swojemu.

-Nie, nie, nie. Wszystko jest idealnie. - zapewniła mnie, cmokając lekko w usta. -Oprowadź mnie po domu.

Wziąłem ją za rękę i pociągnąłem w lewą stronę.

-To jest kuchnia, jak widzisz. Będę ci gotował w tym moim królestwie.

 -Marmurowe blaty, wiszące i stojące szafki, bardzo funkcjonalne. Duża lodówka, kuchenka, zlew i inne potrzebne pierdoły. - wygłupiałem się, otwierając wszystko po kolei i opowiadając to nadmiernie podekscytowanym głosem, co wywołało u dziewczyny śmiech. Podszedłem do drzwi obok i teatralnie je rozsunąłem. -Taa daaam! Jadalnia. Zapraszam panią. - ukłoniłem się i wskazałem, aby weszła do środka. Zrobiła to, nadal się ze mnie śmiejąc.

Wskoczyłem na stół i przechadzałem się po nim jak po wybiegu. -Dębowy stół, po rozłożeniu ma 4 na 1,5 metra. Jak widzisz, jest wytrzymały, elegancki i w razie potrzeby służy nie tylko do spożywania posiłków. - poruszyłem zabawnie biodrami.

-Harry, ty zboczeńcu. - ofuknęła mnie żartobliwie, na co tylko zrobiłem oburzoną minę.

-O czym ty myślisz, kobieto? Miałem na myśli to, że można na nim... uhm... tańczyć! - wyrzuciłem ręce w powietrze, kręcąc się dookoła i przez przypadek zawadziłem ręką o wiszący wielki żyrandol.

 Dominika pokładała się ze śmiechu, a ja, chichocząc pod nosem z mojej niezdarności, chwyciłem go i przytrzymałem, żeby przestał się bujać. -Chyba jednak nie będziemy mogli tu tańczyć. Przynajmniej ja. - ostrożnie zszedłem ze stołu i poprowadziłem dziewczynę dalej. Oprowadziłem ją po pozostałej części domu, co zajęło nam ponad godzinę. Usiedliśmy w salonie odrobinę zmęczeni.

-Whoa, z zewnątrz ten dom nie wydaje się taki wielki. - stwierdziła Domi.

-Owszem, jest całkiem spory.

-Całkiem spory? On jest ogromny. - zauważyła. -Jest prześliczny. Czuję się tu jak u siebie.

-Więc witaj w domu, kochanie. - przytuliłem ją do siebie i pocałowałem w policzek.

-Wiesz co, Harry? - odezwała się po dłuższej chwili. -Trochę tu pusto. Przyzwyczaiłam się już do tego, że mieszkam z kilkoma osobami.

-W tamtym domu mieszkaliśmy w szóstkę. Mnie też będzie ich brakowało.

-Tamten dom opustoszał już wtedy, gdy Louis i Patrycja się wyprowadzili.

-I tak by to kiedyś nastąpiło. Założyli rodzinę, będą mieli dziecko, przyda im się teraz własny dom.

-Wiem, ale brakuje mi ich. Tych ich codziennych wygłupów, krzyków, śmiechu. I będzie mi brakowało codziennych sprzeczek Nialla i Pauli. Wiesz, nawet będę tęsknić za tym bałaganem w kuchni, który robili. - westchnęła, opierając głowę na moim ramieniu.

-Za państwem Anderson, za naszymi kłótniami o łazienki. - dodałem z lekkim uśmiechem, przypominając to sobie. -Zawsze mieliśmy pustą lodówkę i bałagan w kuchni.

-I ciągle było słychać gitarę Nialla. - uśmiechnęła się pod nosem. -I was, jak sobie podśpiewywaliście cicho.

-Często bałem się, żeby Paula nie wybiła okna piłką, kiedy grała przed domem.

Domi zachichotała i odwróciła się w moją stronę.

-A pamiętasz, kiedy Patryśka zbiła wazon?

-Ten "nieśmiertelny" wazon?

-Ten. - przytaknęła.

-No jasne. - zaśmiałem się. -Boże, jak my go nienawidziliśmy, kiedy Liam go kupił. Był okropny i nikt nie mógł się go pozbyć.

-Wiesz co? Kochałam te nasze nocne maratony filmowe. Mieliśmy oglądać jakieś filmy, a zawsze kończyło się tak, że każdy komentował i w końcu rzucaliśmy się popcornem. To było genialne.

-Ja i Patryśka rano musieliśmy to sprzątać. - odchrząknąłem, czując się poszkodowany. -A pamiętasz, jak zarwałaś swoje łóżko? - wyszczerzyłem się.

-Nie zarwałam go! - zaprotestowała. -Ono było popsute. Nie wiem, jak to się stało. Ale za to pamiętam, jak zostałeś wyniesiony do sąsiadów, kiedy spałeś. Chyba pół ulicy cię słyszało, jak krzyczałeś.

-To wcale nie było zabawne. - fuknąłem. -Pamiętasz, kiedy Niall chciał podpalić kuchnię?

-To nie był Niall. To Paula podgrzewała zupę.

-Nie mówię o tym. Niallowi zapaliły się nuty do gitary na stole.

-Aaa... wtedy. - zaśmiała się. -Do tej pory się nie przyznał, jak to się stało?

-Nie chce powiedzieć. - pokręciłem głową i oboje westchnęliśmy.

-Będzie mi tego wszystkiego brakowało.

-Wiem o czym mówisz. - zgodziłem się. -Jeszcze do niedawna wszyscy byliśmy jak dzieci, a teraz dużo się pozmieniało. Stajemy się prawdziwie dorośli, trochę mnie to przeraża. - przyznałem szczerze.

-Mam dokładnie tak samo. - pokiwała głową.

-Misiu?

-No?

-Czy to oznacza, że ja też powinienem ci się zaraz oświadczyć? - spytałem niepewnie. Dziewczyna najpierw popatrzyła na mnie zdziwiona moim pytaniem, ale potem powróciła do swojej poprzedniej pozycji i mocniej się we mnie wtuliła.

-Kiedyś może to się stanie. Ale teraz jest mi dobrze tak jak jest.

-Uff, to dobrze, bo już się bałem, że będziesz chciała mnie jak najszybciej zaciągnąć do ołtarza. - z udawaną ulgą położyłem dłoń na sercu.

-Ej! Bo zmienię zdanie. - dźgnęła mnie palcem w żebra, udając obrażoną, a chwilę później oboje się roześmieliśmy.

Dwa kolejne dni wyglądały identycznie. Wstawaliśmy rano, pakowaliśmy rzeczy, jechaliśmy do nowego domu, żeby je rozpakować, wracaliśmy po kolejne rzeczy, zawoziliśmy je, a wieczorem zmęczeni kładliśmy się spać. Tak więc byliśmy niezmiernie szczęśliwi, kiedy już całkowicie się przeprowadziliśmy i mogliśmy trochę odpocząć. Spaliśmy do późna, a kiedy się obudziliśmy, popatrzyliśmy na siebie uśmiechnięci.

-Nasz dom. - szepnęła podekscytowana Domi.

-Nasz dom. - przytaknąłem.

-Nawet nie wiesz, jaka jestem tu szczęśliwa. - przytuliła się do mnie, zasypując mnie pocałunkami. -Dziękuję ci! Dziękuję, dziękuję! Kocham cię.

-Ja ciebie też. - pogładziłem jej włosy. -Pójdę zrobić nasze pierwsze śniadanie w nowym domu.

Zszedłem więc na dół do kuchni i zabrałem się za przygotowywanie. Nic specjalnego, zwykłe tosty i bekon. Kiedy już kończyłem rozstawianie talerzy, przyszła Domi. Usiedliśmy i zaczęliśmy jeść. Widziałem, że była bardzo radosna.

-Stało się coś?

-Tak. - odparła tajemniczo, przegryzając tosta. -Przed chwilą dostałam telefon. Zaproponowano mi pewną pracę. - uśmiechnęła się, a ja uniosłem brwi w zdziwieniu.

-Jaką?

-Jakiś producent wyhaczył mój głos. Spodobał mu się, więc zaproponował mi nagranie ścieżki dźwiękowej do pewnej bajki i dubbingowanie jednej z postaci. - oznajmiła podekscytowana. Uśmiechnąłem się szeroko.

-Wow, to naprawdę super. Zgodziłaś się?

-Ta propozycja tak mi się spodobała, że od razu powiedziałam "tak".

-To wspaniale! Jestem z ciebie taki dumny. - podszedłem do niej i mocno pocałowałem.

-Czuję, że to będzie nowy cudowny etap w naszym życiu.

-Też tak uważam. Myślę, że czeka nas wiele świetnych niespodzianek. - zgodziłem się i w tym samym momencie usłyszałem dzwonek do drzwi. -Spodziewasz się kogoś?

-Nie. - odparła zdziwiona. -Otwórz, może to nasi pierwsi goście.

Podszedłem do drzwi i je otworzyłem.

-Gemma? - zdziwiłem się, widząc moją siostrę, do tego całą zapłakaną.

-Harry. - zaszlochała i wpadła mi w ramiona. Mocno ją przytuliłem i zaprowadziłem do salonu, sadzając na kanapie.

-Kto przyszedł? - spytała Dominika, wchodząc do pomieszczenia, ale gdy ujrzała dziewczynę, o razu podeszła do niej zmartwiona. -Gemma? Co się stało?

-Ja... Harry... Ja.... jestem w ciąży. - wydukała między szlochami. Ta informacja całkowicie mnie zszokowała. Domi miała taką samą minę jak ja. Moja mała siostrzyczka... Będzie miała dziecko? Moja ukochana Gemma... Zupełnie nie wiedziałem, co mam powiedzieć. To już kolejna ciąża w naszym gronie. Najpierw Patrycja, teraz ona. To szalone. Podczas kiedy ja nie mogłem wydusić z siebie słowa, Dominika przejęła inicjatywę, gładząc jej pocieszająco plecy.

-Gemma, to dobra wiadomość. Dziecko to skarb. Od wielu lat chodzisz z Jeremym, kochacie się, jesteście szczęśliwi, więc to cudowna wiadomość.

-Nie rozumiesz. - westchnęła dziewczyna, powoli się uspokajając. Aż się we mnie zagotowało, kiedy przeszła mi przez głowę pewna myśl.

-Zrobił ci coś z tego powodu? - spytałem wściekły, chociaż wiedziałem, że Jeremy jest dobrym i spokojnym facetem. Pokręciła głową na moje pytanie. -Uderzył cię?

-Nie, Harry.

-Wyrzekł się tego dziecka?

-Nie.

-Wyrzucił cię z domu?

-Harry, przestań. - upomniała mnie Domi, widząc, że dziewczyna znowu zaczyna płakać. -Csiii, przestań.

-Więc czemu płaczesz? - spytałem już spokojnie.

-Bo on jeszcze nic o tym nie wie. Wiem, że chciał mieć dziecko wtedy, gdy się ustatkujemy, weźmiemy ślub i tak dalej. Ale... wyszło nie po kolei.

-Boisz się, jak zareaguje? - zgadła Domi, a Gemma przytaknęła.

-A co, jeśli będzie wściekły?

-On cię kocha, siostrzyczko. - zapewniłem ją. -Tyle lat jesteście razem, to mogło się zdarzyć. Znam go i jestem pewien, że cię nie zostawi z tego powodu. To dobry i rozsądny facet.

-Kiedy się o tym dowiedziałaś? - spytała Dominika.

-Dzisiaj rano się upewniłam, ale podejrzewałam to od jakiegoś czasu.

-Teraz jesteś pewnie oszołomiona tym faktem, dlatego tak się martwisz. - stwierdziła. -Na pewno wszystko będzie dobrze.

-Dziękuję wam. Jesteście kochani.

-Więc zostanę niedługo wujkiem. I to podwójnym. - spojrzałem z miłością na siostrę. Jeszcze nie tak dawno bawiliśmy się oboje na podwórku, będąc dziećmi. Ona nadal jest moją kochaną starszą siostrą. I zawsze tak będzie.

-Na to wygląda. - uśmiechnęła się nieśmiało, wycierając ręką policzki. -Myślę, że powinnam powiedzieć mamie.

-Zadzwonię do niej. - zaproponowałem. Wziąłem komórkę i po chwili mama odebrała.

-Hej, Harry.

-Cześć, mamo.

-Co u was?

-Wszystko okay. Dzwonię, bo chciałem cię zapytać, czy miałabyś ochotę wpaść dzisiaj do nas?

-Masz niesamowite wyczucie czasu, synku. - zaśmiała się. -Właśnie jestem w Londynie i miałam zamiar was odwiedzić w nowym domu.

-Super, mamo. Kiedy będziesz?

-Mniej więcej za godzinę.

-Będziemy czekać. Do zobaczenia.

-Pa, Harry,

Postanowiłem kupić trochę rzeczy do jedzenia, bo nasza lodówka świeciła pustkami. Po zakupach wpadłem na chwilę do Louisa i Patrycji, żeby zobaczyć, co u nich. Drzwi otworzył mi uśmiechnięty od ucha do ucha chłopak.

-Harold? Hej, stary. - przytulił mnie i wpuścił do środka.

-Cześć, Lou. Jak się czujesz?

-Świetnie.

-Nic cię nie boli, nic nie dolega?

-Harry, nie martw się. Jest naprawdę dobrze. Już się wylizałem po tym wypadku. Zostało tylko kilka ran i nadal muszę brać leki. To już zamknięta sprawa, teraz mamy nowe życie. Bez Modest, bez zagrożeń, bez tego całego gówna. Wreszcie możemy zachowywać się jak normalni ludzie. Rozpoczęliśmy nowy rozdział, Hazz.

-No właśnie. A propo's nowego rozdziału. Gemma jest w ciąży.

-Naprawdę? Nasze grono się powiększa. To wspaniale, pogratuluj jej ode mnie. - ucieszył się, klepiąc mnie po ramieniu. -Widzisz? Teraz wszystko się układa. Ja i Patryśka jesteśmy szczęśliwi, będziemy mieli dziecko, ty jesteś szczęśliwy z Domi, kupiliście dom, blondas przy Pauli czuje się jak w raju, tym bardziej, że mają teraz dom na własność. Lanielle i Zerrie też są szczęśliwi, no i jeszcze Gemma. Od wieków nie było tak dobrze i cudownie. To niesamowity czas. Już traciłem nadzieję, że kiedykolwiek tak będzie. Po tej aferze mamy rok odpoczynku, potem kolejny rok na nagranie płyty i dopiero wtedy zaplanujemy następną trasę. Mamy mnóstwo czasu, żeby poukładać sobie życie. Ja się strasznie cieszę, ale ty chyba nie. - spojrzał na mnie badawczo.

-Też jestem z tego powodu szczęśliwy, Lou. Ale nie mogę się przyzwyczaić do myśli, że tyle się pozmieniało. Każdy z nas prawie zakłada rodzinę. Niall, jak wiesz, już ma kupiony pierścionek dla swojej księżniczki. Louis, a ty zostaniesz ojcem. To ogromna zmiana.

-Wiem, Harry. - spojrzał w górę z szerokim uśmiechem, po czym powrócił na mnie wzrokiem. -I nawet nie masz pojęcia, jaki jestem szczęśliwy z tego powodu.

-Cieszę się twoim szczęściem, Louis. Bardzo się cieszę. I cieszę się, że Gemma zostanie mamą. Tylko że to wszystko dzieje się tak szybko. To mnie trochę przeraża. Tyle się zmienia, a ja nie przepadam za zmianami. - spuściłem głowę.

-Taka jest kolej rzeczy, Hazz. Rodzisz się, dorastasz, a potem sam zakładasz rodzinę.

-Tego się właśnie boję. - przyznałem szczerze, a on uśmiechnął się ze zrozumieniem.

-Jesteś z nas najmłodszy, nie ma co się dziwić. Czujesz presję. Nie rób niczego pod wpływem nas, proszę cię. Wiem, że nie lubisz się spieszyć, wiec tego nie rób. Jeżeli dobrze ci z Dominiką tak, jak jest teraz, to żyjcie w ten sposób. Macie czas na poważniejsze decyzje.

Przyswoiłem to, co mi powiedział i w pełni zgodziłem się z jego słowami.

-Dzięki, Lou. Bardzo mi pomogła ta rozmowa. - przytuliłem go.

-Nie ma sprawy. - uśmiechnął się. Podniosłem się i pożegnałem z nim, kierując się w stronę drzwi. Wsiadłem do samochodu i po kilku minutach byłem już w domu. W salonie zastałem mamę, siostrę i Dominikę, które rozmawiały w najlepsze.

-Co to za babskie zgromadzenie? - zwróciłem na siebie ich uwagę.

-Harry! - mama podniosła się z kanapy i pocałowała mnie na powitanie. Dźgnęła mnie palcem w brzuch i udawała obrażoną. -Czemu nie powiedziałeś mi przez telefon, o co chodzi?

-Przecież to nie moje dziecko. Wolałem, żeby Gemma ci o tym powiedziała. - uśmiechnąłem się. -Pójdę rozpakować zakupy.

-Pomogę ci. - zaproponowała mama i podążyła za mną do kuchni.

-Podoba ci się dom?

-Jest śliczny. Gustownie urządzony. Przestronny i elegancki. Bardzo mi się podoba, synku.

-I co ty na to? - zapytałem, kiedy już wszystko rozpakowaliśmy i oparłem się o blat.

-Na to, że będę babcią? Zaskoczyło mnie to, ale się cieszę.

-Jeremy na pewno będzie dobrym ojcem. Bardzo kocha Gemmę.

-To dobry chłopak. - przytaknęła. -Chodzą ze sobą tyle lat, to było do przewidzenia. Będą fajną rodziną. Robin i wasz tata też się ucieszą.

-Bez wątpienia. - zgodziłem się.

-Harry, czy ty i Domi planujecie coś pod tym kątem? - spytała delikatnie.

-Nie, mamo. - odparłem bez wahania, na co bardzo się zdziwiła, a wręcz nawet oburzyła.

-Nigdy?

-Źle mnie zrozumiałaś. Jest nam dobrze w tej sytuacji. Nie lubimy działać tak szybko. Na razie nie planujemy żadnego ślubu, ani nic z tych rzeczy. Dopiero wprowadziliśmy się do nowego domu. Kocham ją, ale chcę wszystko zaplanować i nie spieszyć się z tym. Poza tym rozmawialiśmy o tym, ona ma takie samo zdanie na ten temat.

-Jestem z ciebie dumna, synku. - uśmiechnęła się lekko, przytulając mnie. -Jesteś bardzo rozsądny. Uwielbiam Dominikę i uważam, że do siebie pasujecie, ale zgadzam się z tym, że jest za wcześnie. Oczywiście, jeśli miałbyś inne zdanie na ten temat, zaakceptowałabym to. Macie jeszcze czas, jesteście bardzo młodzi. Cieszę się, że tak do tego podchodzisz. Jesteś bardzo inteligentny i rozważny, wiesz? - poprawiła mi kosmyk włosów matczynym gestem pełnym miłości. -Trochę szalony i nierozgarnięty, ale rozsądny. Kocham cię, Harry i zawsze możesz liczyć na mnie i na tatę. A teraz przychyl się, chcę cię pocałować. - poleciła mi, na co roześmiałem się i wykonałem polecenie, by mogła mnie pocałować w czubek głowy.

-Dzięki, mamo. Ja ciebie też kocham.


***


-Czemu im zaproponowałaś, żeby u nas przenocowały? - spytałem szeptem wieczorem, gdy leżeliśmy już w łóżku.

-Harry, to twoja mama i siostra.

-No co ty? - odparłem sarkastycznie, a ona przewróciła oczami. -No i co z tego? Kocham je, ale nie muszą u nas nocować. Przynajmniej nie dzisiaj.

-O co chodzi, Harry? - zapytała po chwili, przekręcając się na bok i opierając głowę na łokciu. Obróciłem się przodem do niej.

-Chciałem spędzić z tobą trochę czasu. Nie mam nic przeciwko temu, żeby u nas spały, ale odkąd pokazałem ci ten dom, nie mieliśmy nawet chwili spokoju.

-Przecież teraz jesteśmy sami.

-Ale... - wskazałem palcem na ścianę. -One są w pokojach obok.

-Aaa... To o to chodzi. - zajarzyła, uśmiechając się wymownie.

-Pamiętasz, kiedy ostatni raz się kochaliśmy? - uniosłem brwi, ale nawet nie czekałem na odpowiedź. -Przed wypadkiem Louisa. Czyli dokładnie 42 dni temu.

-Oh, Boże. - teatralnie przyłożyła dłoń do ust zszokowana.

-No właśnie.

-Powinniśmy spłonąć na stosie za to, że przez 32 dni nie uprawialiśmy seksu.

-42. - poprawiłem ją.

-Panie i panowie! Zatrzymać świat, bo Harry Styles jest napalony i niezaspokojony!

-Ależ ty jesteś zabawna. - uśmiechnąłem się złośliwie, a ona nadal kontynuowała nabijanie się ze mnie.

-Żeby tylko media się o tym nie dowiedziały. Ale by była afera. Już widzę te nagłówki: "Harry Styles i jego dziewczyna nie kochali się ze sobą od 42 dni! Kryzys w związku czy to już koniec?" - złapała mnie za rękę i dramatycznie spojrzała w oczy. -A co, jeśli pomyślą, że nie kochamy się, bo nie możesz? "Harry nie daje rady w łóżku!" ,"Harry Styles, bożyszcz nastolatek i ich mam, nie może podołać wymaganiom swojej dziewczyny!" ,"Czy najgorętszy chłopak Wielkiej Brytanii nie chce już żyć w nieczystości, czy po prostu ma małego?". Wyobrażasz sobie, co by na to powiedziały Directioners? Ich całe wyobrażenie o wielkiej i potężnej Hazzacondzie ległoby w gruzach.

Spojrzałem na nią obrażony, a ona zaczęła się śmiać w poduszkę.

-Nabijasz się ze mnie. To wcale nie jest śmieszne.

-Jak to nie? Harry, robisz z tego ogromny dramat. Jesteś aż tak zdesperowany brakiem seksu, że za chwilę coś ci tam na dole eksploduje?

-Moja Hazzaconda ma się bardzo dobrze i nie ma zamiaru jeszcze wybuchnąć. - odpowiedziałem poważnie. -Uraziłaś moje ego.

-Oooh, kochanie. - przytuliła się do mnie, starając się nie śmiać. -Już jutro Anne i Gemma wyjeżdżają, więc następna noc będzie nasza, zgoda? Nie martw się, spędzimy tu jeszcze wiele niezapomnianych nocy. - pocałowała mnie słodko. Przewróciła cię na drugi bok i zgasiła lampkę nocną, a ja położyłem się na plecach.

-Żałuję, że nie zrobiłem w naszej sypialni ścian tłumiących dźwięk. - odezwałem się cicho i usłyszałem, jak dziewczyna zachichotała na moje słowa. -Jutro? - zapytałem z nadzieją.

-Jutro. Dobranoc, napaleńcu.


***


Koło południa do drzwi zadzwonił dzwonek. Otworzyłem i przywitałem się z Jeremym. Był lekko zmartwiony.

-Harry, nie wiesz, gdzie jest Gemma? Wróciłem dzisiaj z delegacji, a nie zastałem jej w naszym mieszkaniu, nie odbiera ode mnie telefonów. Wiesz, co się z nią dzieje?

-Ma rozładowany telefon. - wyjaśniłem spokojnie.

-Skąd wiesz?

-Chodź. - zaprowadziłem go do salonu, gdzie siedziała moja siostra. -To ja zostawię was samych. - oznajmiłem i poszedłem dołączyć do mamy i Dominiki gotujących w kuchni. Swobodnie gawędziliśmy, kiedy kilka minut później usłyszeliśmy jakiś łomot, a po chwili Gemma mnie zawołała. Pobiegliśmy wszyscy do nich i zastaliśmy Jeremy'ego leżącego na podłodze.

-Zemdlał, jak mu powiedziałam. - wyjaśniła zmartwiona dziewczyna. Dominika pomogła mi położyć go na kanapie, a mama przyniosła szklankę wody.

-Jeremy, obudź się. Jeremy. - klepałem go lekko po policzkach i oblałem go wodą. Ocknął się i usiadł powoli. -Jak się czujesz?

-Oszołomiony. - odparł cicho.

-Masz słabe nerwy, stary. - zaśmiałem się, klepiąc go po ramieniu. -Wszystko okay?

-Tak. Myślę, że tak. Po prostu... To duża niespodzianka, ale... - podrapał się po karku, uśmiechając coraz bardziej. -Whoa, to niesamowite.

-Czyli się nie gniewasz? - spytała z nadzieją Gemma.

-Gniewać? Jak mógłbym się gniewać, kochanie? - przytulił ją i uniósł do góry. -To wspaniała wiadomość, bardzo się cieszę.

Wymieniłem z Dominiką porozumiewawcze spojrzenia i po cichu wyszliśmy do kuchni. Po kilku minutach przyszła do nas mama, aby się pożegnać, po czym pojechała do domu. Niedługo potem Gemma i Jeremy podziękowali nam i także odjechali do swojego mieszkania.
Domi siedziała przy wysepce w kuchni i robiła coś na swoim laptopie. Podszedłem do niej i złożyłem kilka pocałunków na jej szyi.

-Harry. - upomniała mnie, uporczywie wgapiając się w ekran. Położyłem dłonie na jej talii i przygryzłem lekko płatek ucha. -Harry, przestań.

-Przecież jesteśmy sami.

-Wiem, ale później. - nawet na mnie nie spojrzała, tylko nadal coś czytała, więc zamknąłem jej laptop. Przewróciła oczami i popatrzyła na mnie karcąco. -Harry. Jestem zajęta.

-Wiem. Jesteś zajęta przeze mnie. - wyszczerzyłem się. -No chodź do sypialni.

-Nie mogę.

-No to w kuchni.

-Nie.

-Stół w jadalni? - uniosłem zawadiacko brew, a ona się zaśmiała.

-Harry, później. Teraz naprawdę nie mogę.

-Po prostu nie chcesz. Zobaczysz, pójdę do domu publicznego, tam mi nikt nie odmówi. - zagroziłem, udając obrażonego, a ona wybuchła śmiechem i popukała się w czoło.

-Ty?

-A czemu nie? Jeśli nie mogę uprawiać seksu z własną dziewczyną, to znajdę sobie panią, która cię zastąpi. - odparłem dumnie, a ona rozbawiona poprawiła mi kosmyk włosów.

-Harry, ty i burdel? Przecież ty przepraszałeś psa na ulicy, jak się o niego potknąłeś i omal cię samochód nie potrącił. Jadłeś na gali mandarynkę, którą znalazłeś w jakiejś windzie. Cały świat uważa cię za super słodkiego aniołka, kochanie.

-Mówię poważnie.

-Okay, okay. - uniosła ręce w geście poddania, po czym wzięła torebkę i pocałowała mnie lekko. -Jadę omówić umowę na ten film. Niedługo wrócę. W nocy nadrobimy zaległości. - puściła mi oczko. Wydałem z siebie jęk niezadowolenia, a ona, nadal się uśmiechając, poprawiła mojego koczka. Odwróciłem się do niej plecami, a po chwili poczułem na nich wodę.

-Ej!

-Ochłoń trochę. - zachichotała, odkładając pustą butelkę po wodzie i idąc do holu.

-Pójdę tam! - krzyknąłem, zanim zamknęła za sobą drzwi wejściowe.

-Tylko nie zapomnij zamknąć domu. - odparła radośnie i wyszła.
Przez godzinę błąkałem się po domu bez konkretnego celu i usłyszałem dzwonek do drzwi. Gdy otworzyłem, zobaczyłem uśmiechniętego niepewnie szatyna.

-Dzień dobry.

-Dzień dobry. W czym mogę pomóc?

-Nazywam się Jacob Kowalski. Czy mieszka tu może Dominika Król?

-A o co chodzi? - zmarszczyłem brwi.

-Byliśmy przyjaciółmi w młodości. Jej mama powiedziała mi, że tu się przeprowadziła. Dawno się nie widzieliśmy.

-Ah, rozumiem. Tak, mieszka tu. Nie ma jej teraz, ale lada chwila powinna wrócić. Zapraszam. - wpuściłem go do środka i zaprosiłem do salonu. Poszedłem do kuchni po sok i zadzwoniłem do Domi.

-Harry? Czemu dzwonisz?

-Przyszedł jakiś twój kolega. - mówiłem szeptem, upewniając się, że facet mnie nie słyszy. -Jacob... jakiś tam, nie pamiętam nazwiska. Mówi, że się przyjaźniliście i twoja mama dała mu ten adres. Wpuściłem go, bo wydaje się wiarygodny.

-Aaa... Jacob. Tak, przyjaźniliśmy się w dzieciństwie. Jest z tobą?

-Siedzi teraz w salonie.

-Niedługo będę. Oh, Harry, jeżeli będziesz chciał czymś go poczęstować, nie dawaj mu orzechów. Z tego, co pamiętam, jest na nie uczulony.

-Okay. Czekamy na ciebie, pa.

Wróciłem do gościa ze szklanką soku i zaczęliśmy gawędzić. Wydawał się naprawdę miłym facetem.

-Oh, przepraszam. Nawet się nie przedstawiłem. - podałem mu rękę. -Harry Styles.

-To naprawdę ty? To zaszczyt cię poznać.

-E, tam. - machnąłem ręką z uśmiechem. -Nie przesadzaj, nie jestem królową. Opowiedz mi lepiej, skąd się znacie z Dominiką.

-Moja mama pochodzi z Manchesteru. Zaraz po studiach przeniosła się do Polski. Tam poznała mojego ojca i zaprzyjaźniła się z mamą Dominiki. Często się spotykały, również wtedy, gdy my byliśmy mali. Po maturze wróciłem do Anglii i tu zostałem, a niedawno dowiedziałem się, że Dominika też tu teraz mieszka i pomyślałem, że ją odwiedzę. Niedługo muszę jechać, żeby przed wieczorem dojechać do domu. Nie lubię jeździć w nocy.

Sam nie wiedziałem, czy mam zwidy, czy on serio patrzył na mnie jakoś tak dziwnie. Czy on czegoś ode mnie oczekuje, czy co?

-Jeżeli masz długą drogę, mógłbyś ewentualnie u nas przenocować, jeśli Domi się zgodzi. - zaproponowałem nieśmiało po chwili niezręcznej ciszy i miałem szczerą nadzieję, że odmówi.

-Nie chciałbym robić wam kłopotu, ale skoro nalegasz, to z chęcią zostanę. - ucieszył się i od tej chwili coraz bardziej przestawałem go lubić.

Godzinę później już miałem go dosyć i pożałowałem decyzji o przenocowaniu go w naszym domu. Kiedy tylko przyjechała Dominika, zaczął się do niej szczerzyć, szpanować, popisywać i co tylko przyszło mu do głowy. Opowiadał denne żarty i przez kilka godzin gadał non-stop. Późnym wieczorem poszedłem położyć się spać, a oni nawet tego nie zauważyli. Musieli siedzieć długo w nocy,, bo wstali koło południa bardzo zmęczeni. I znowu przez kilka godzin gadał. Zauważyłem, że dziewczyna też powoli zaczynała mieć go dość. Nic dziwnego. Jestem bardzo spokojny, ale wywaliłbym go stąd już wczoraj. Zrobiłem na podwieczorek sałatkę i już miałem ją podać, kiedy coś przyszło mi do głowy. Czy Domi wspominała coś o tym, że ten facet ma uczulenie na orzechy? Tak więc z premedytacją do sałatki greckiej dodałem dwie garście orzechów i zaniosłem na stół.

-Bardzo dobra sałatka, Harry. - pochwalił mnie, a ja tylko uśmiechnąłem się pod nosem. -Co w niej jest?

-Nic specjalnego. Sałata, pomidory, ogórki, orzechy, ser feta...

-Orzechy? - jego widelec zatrzymał się w połowie drogi do ust. -Jestem na nie uczulony.

-Oh, naprawdę? Przepraszam, nie wiedziałem. - zrobiłem współczującą minę, ale w głębi duszy biłem sobie brawo.

-Powinienem już jechać. - momentalnie wstał od stołu i pożegnał się z nami. Był cały blady. -Miło było was spotkać. Dzięki za gościnę. Cześć.

-Ciebie też. Na razie. - odpowiedziałem mu, ale ten był już za drzwiami. Rozbawiony pokręciłem głową i poszedłem do kuchni, by posprzątać po jedzeniu. Podawałem Domi brudne naczynia, a ona je zmywała.

-Specjalnie dorzuciłeś mu orzechy, prawda? - spytała wesoło, ale nie oczekiwała ode mnie odpowiedzi. -Nie powinnam tego mówić, ale całe szczęście, że się go pozbyłeś. Już miałam go dosyć. Kiedyś był fajny, a teraz jest zupełnie nie do poznania.

-Co za dziwak. "Oh, jaka ładna kanapa. Skóra sztuczna czy prawdziwa? Ta lampa jest bardzo ładna, ale osobiście uważam, że nie pasuje do tego wnętrza". - przedrzeźniałem jego głos, na co Domi wybuchła śmiechem.

-A wtedy twoja mina była bezcenna, Harry. Po raz pierwszy widziałam, jak planujesz na kimś zabójstwo.

-Bo już po godzinie pożałowałem tego, że zaproponowałem mu nocleg. Nasz dom to nie hotel i muszę to sobie zapamiętać.

-Ciekawe, czy spuchnie po tych orzechach. - zachichotała po chwili ciszy.

-Mam nadzieję, że nie zmieści się w drzwiach.


Wieczorem oglądaliśmy jakiś film w TV.

-Harry? - zagadnęła nieśmiało Domi. -W tą noc chyba będziemy sami w domu.

-To dobrze. - odparłem, nie odrywając wzroku od telewizora. Wiedziałem, do czego dąży, ale niech się trochę postara.

-To już 43 dni. - mruknęła, bawiąc się moimi lokami.

-Do twoich urodzin zostało więcej niż 43 dni. - zmarszczyłem czoło, udając, że nie wiem o czym mówi.

-Harry, nie bądź taki. Wiesz, o co chodzi. - szepnęła zawadiacko. -Sam mówiłeś, że dawno się nie kochaliśmy.

-Ludzie potrafią bez tego żyć. Na tym świat się nie kończy. - odparłem, powracając wzrokiem na telewizor.

Westchnęła i wstała z kanapy, po czym okrakiem usiadła mi na udach. Zdjęła gumkę z nadgarstka i spięła moje włosy w koczek, a potem zaczęła delikatnie całować moją szyję. Ruszyło mnie to, ale nie dałem nic po sobie poznać. Wyprostowała się i zdjęła swoją koszulkę. Lekko wychyliłem się na bok, by lepiej widzieć telewizor, a przy tym zrobić jej na złość. Wzięła moją twarz w dłonie i obróciła ją w swoją stronę.

-Zasłaniasz mi. - oznajmiłem, a ona z cwanym uśmieszkiem przesunęła rękę na moje krocze. Strąciłem jej dłoń i powróciłem wzrokiem na telewizor. Uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy dziewczyna przewróciła oczami i wyłączyła go pilotem.

-Ej! Ja oglądałem ten film!

-Już nie będziesz go oglądał. - mocno mnie pocałowała, co lekko zbiło mnie z tropu.

-Ale ja chcę wiedzieć, jak to się skończy! - zaprotestowałem, chociaż wiele kosztowało mnie to, żeby się na nią nie rzucić i dalej udawać niechętnego.

-Ja ci zaraz pokażę, jak to się skończy. - uśmiechnęła się uwodzicielsko i rozpięła mój rozporek, po czym ściągnęła ze mnie koszulkę.

-Boję się, że Hazzaconda nie jest w formie. - zrobiłem smutną minę i teatralnie położyłem dłoń na czole, zmieniając głos na wyższy.  -I chyba mam migrenę.

-Hazz, nie bądź taki. Wiesz, czemu nie mogliśmy przez te dwie noce. Mieliśmy gości. A dzisiaj jesteśmy sami.

Wydąłem usta i nadal udawałem niedostępnego.

-Harry. Harry, kochanie, no daj spokój. Wiem, że udajesz. - potarła nosem moją szyję, a ja wtedy złapałem ją w pasie i podniosłem z kanapy, idąc w stronę sypialni. Położyłem ją na łóżku i zawisłem nad nią po gorącym pocałunku.

-Dzisiaj masz krzyczeć tak głośno, żeby ten cały Jacob usłyszał w Manchesterze, że kochasz się z Harry'm Boskim Stylesem.












Taa daaam! I jak? Wybaczcie, ale dzisiaj będzie długa notka. Sielanka nareszcie. Stęskniliście się za nią, no nie? Po tych wszystkich dramach i ciągłym płaczu nareszcie odrobina spokoju i weselszy rozdział :) No i wyjątkowo nawaliłam gifów z Herim :D A co tam, dawno nie było tej ślicznotki, to dzisiaj jest. Obiecuję wam, że nie będzie więcej rozdziałów w szpitalu, to raz. Dwa, teraz trochę chillout'u, nie będzie już wielkich dram (tylko jedna mała, ale to za jakiś czas :D). A trzecia i chyba najważniejsza sprawa, to taka, że chyba już mogę wam powiedzieć, iż powoli zbliżamy się ku końcowi całego opowiadania. Najważniejsze wątki i założenia, jakie miałam na niego, zrealizowałam, chociaż trwało do długo, jak wiecie. Ale zrealizowałam :) Teraz trzeba tylko ładnie zakończyć ich historię i THE END. Podejrzewam, że jeszcze około 4-5 rozdziałów + epilog i rozstaniemy się z naszymi bohaterami :( Ale teraz nie smutajmy, bo na to jeszcze przyjdzie pora, na razie się radujmy, gdyż kolejny rozdział też będzie lajtowy, bez większej spiny. I wedle życzenia jednej osoby, pojawi się Bad Niall :D Mam nadzieję, że was to zachęciło :)

Mrs. Carrot