*Oczami Dominiki*
-Domi, posuń się.
-Sam się posuń. - mruknęłam, przeciągając kołdrę na swoją stronę.
-Sam nie jestem w stanie się posunąć, ale z tobą bardzo chętnie. - odparł zawadiacko. Odwróciłam się w jego stronę i otworzyłam zaspane oczy. Harry też jeszcze się nie rozbudził, ale leniwy uśmieszek widniał na jego twarzy. -Dzień dobry, pani Styles.
-Dzień dobry, panie Styles.
Przez całe 15 lat małżeństwa jeszcze mi się nie znudziło to nasze codzienne poranne powitanie.
-Jak ci się spało?
-Przez te krótkie osiem godzin całkiem dobrze. Ale mam niezłego kaca.
-Mówiłem ci wczoraj, żebyś tyle nie piła.
-Obchodziliśmy naszą rocznicę ślubu, musiałam to porządnie uczcić.
-Przecież wiesz, że masz słabą głowę.
-Mam słabą głowę, ale doskonale pamiętam tą noc. - uśmiechnęłam się znacząco, na co Harry zaczął mnie mocno całować.
-Mogę ci zaproponować teraz małą powtórkę. - szepnął, wsuwając dłoń pod moją koszulkę.
-Ale musimy wracać. - odsunęłam go od siebie, co wywołało u niego grymas.
-Już?
-Już.
-Czemu?
-Harry, przecież ci mówiłam. - obdarzyłam go karcącym spojrzeniem.
-No dobra, poddaję się. Nie wiem. - westchnął zrezygnowany.
-Musimy wrócić dzisiaj, bo jutro nasz Jack idzie na studniówkę.
-No to wrócimy jutro, co za problem? - wzruszył ramionami.
-Taki problem, że musimy jeszcze dzisiaj pojechać do Holmes Chapel i odebrać dzieci od twojej mamy.
-Dzieci? Jakie dzieci? Ja w wieku Jacka już od roku byłem w zespole i podróżowałem po świecie. Siedemnastoletni chłopak to już nie dziecko.
-Ale czternastoletnia Rose jeszcze tak, więc rusz tyłek, bo za dwie godziny mamy samolot.
-No dobra. - wstał i oboje zaczęliśmy się ubierać. -Ała!
-Co się stało? - odwróciłam głowę w jego stronę.
-Coś mnie zakuło w krzyżu.
-To pewnie po naszych nocnych wybrykach.
-Jeszcze niedawno nic mi nie było.
-Bo przestałeś chodzić na siłownię kilka miesięcy temu.
-Chyba znowu muszę zacząć. - przyznał.
-Starzejemy się, Harry. Przyzwyczajaj się do bólu pleców.
-My? Starzejemy? My się nigdy nie zestarzejemy.
-Już to robimy.
-Nieprawda, nadal jestem piękny i seksowny. - zrobił pozę modela i puścił do mnie oczko. Podeszłam do niego i zarzuciłam ręce na szyję.
-Oczywiście, że jesteś piękny i seksowny, ale nie najmłodszy. Mamy już pierwsze siwe włosy.
-Kobiety nadal mnie kochają. - prychnął.
-Nie jesteś już bożyszczem nastolatek, tylko trzydziesto- i czterdziestoparoletnich pań. - cmoknęłam go w usta. -Pogódź się z tym.
-Ty jednak potrafisz dobić człowieka.
-Nie martw się, dla mnie nadal jesteś bożyszczem.
-Musi mi to jakoś wystarczyć. - zaśmiał się, po czym dźgnęłam do palcem w żebra.
-Ciesz się, że ty jeden mi wystarczasz, Styles.
***
-Jak było u babci? - spytał Harry, gdy nasza czwórka weszła do domu.
-Spoko. Babcia jest fajna. - odparła Rose.
-Tylko że ona traktuje nas, jakbyśmy mieli 10 lat. - dodał Jack.
-Babcie są po to, żeby rozpieszczać wnuki. Rose, jak ty skręciłaś tą kostkę? - spojrzałam na zabandażowaną nogę córki.
-Poślizgnęłam się w kuchni, gdy pomagałam babci nakryć do stołu.
-Eh, tak samo niezdarna jak tatuś. - pogłaskałam jej kręcone włosy, kręcąc głową z politowaniem.
-Że niby ja jestem niezdarny? - Hazza spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
-Oczywiście. Pół roku temu naderwałeś sobie ścięgno. A przy czym? Przy grabieniu liści. Do tej pory nie mam pojęcia, jak to zrobiłeś.
-To był wypadek. - zaczął się bronić.
-Wypadek przy grabieniu liści. Słyszysz, jak to absurdalnie brzmi?
-Nie gadam z tobą. - udał obrażonego.
-Mamo? Jak się poznałaś z tatą? - spytała z zainteresowaniem Rose. -Kiedyś pytałam o to tatę, ale nie chciał mi powiedzieć.
-To pewnie dlatego, że było niegrzecznie i nie chcą, żebyśmy wiedzieli. - zachichotał Jack, na co Harry poczochrał mu jego loki.
-Nieprawda. Poznaliśmy się w bardzo miłych i kulturalnych okolicznościach. - zaprotestował Harry. -Prawda, misiu?
-Jasne. Podczas kolacji, nic nadzwyczajnego. - machnęłam dłonią.
-Ale jak do tego doszło? - dopytywała nasza córka.
-Naprawdę chcecie, żebyśmy opowiedzieli wam całą historię?
-To mogło być ciekawe, więc powiedzcie. - potaknął Jack, a ja spojrzałam na uśmiechającego się Harry'ego. Poklepał miejsce obok siebie, a ja usiadłam obok niego.
-Wszystko zaczęło się tak, że ja, ciocia Paulina i ciocia Patrycja miałyśmy lecieć na wakacje do Paryża. Ciocia Horan miała podejrzaną walizkę, zaczęli ją na lotnisku sprawdzać, a kiedy nas wypuścili, było już późno. Biegiem wsiadłyśmy do samolotu, tylko że ten samolot leciał do Londynu, o czym dowiedziałyśmy się dopiero po wylądowaniu. Na szczęście jakoś ułożyły się wszystkie sprawy i stwierdziłyśmy, że tamte wakacje spędzimy w Anglii.
-Louis od razu miał szczęście natknąć się na Patryśkę, kilka dni później Niall na Paulę, a one zaprosiły nas na kolację. Nie byłem zbytnio przekonany do tego pomysłu, ale oni obaj byli tak nimi zafascynowani, że wyciągnęli mnie na tą kolację. I tam, we wschodniej części Londynu, w domu, gdzie mieszkała ciotka Pauliny, poznałem waszą mamę.
-Czyli gdyby wujek Lou i wujek Niall nie poznali cioć, to wy też byście się nie znali?
-Prawdopodobnie nie. - przytaknął Harry. -Ale idąc dalej tym tropem, gdyby nie podejrzana walizka Pauli, wasza mama i ciocie nie wylądowałyby tamtego lata w Anglii, ale we Francji.
-No i co było dalej? - spytał Jack.
-Zaczęliśmy się spotykać. Chodziliśmy ze sobą prawie cztery lata, urodziłeś się ty, potem postanowiliśmy wziąć ślub i rok później urodziła się Rose.
-A kto wybrał dla nas imiona?
-Oboje. - odparłam, na co Harry prychnął.
-Ty sama je wybrałaś.
-Przecież ci się podobały. - spojrzałam na niego z wyrzutem.
-Nadal mi się podobają, ale ja zawsze chciałem dać małej na imię Darcy.
-Chciałabym mieć na imię Darcy. - potaknęła Rose. -Czemu tego nie zrobiliście?
-Bo kiedy wasza mama dowiedziała się, że jest drugi raz w ciąży, uparła się, że jej dzieci muszą mieć imiona bohaterów jej ukochanego filmu. Miała straszne humorki, więc się zgodziłem, bo nie miałem innego wyjścia.
-To najlepszy film na świecie. - broniłam się.
-Jaki to film? - zaciekawił się nasz syn.
-Naprawdę nie wiecie, po kim nosicie imiona? - spytałam z niedowierzaniem, a oni pokręcili głowami. -Nigdy nie oglądaliście "Titanica"? - znowu pokręcili. -Jak można nie znać tego filmu? Wstyd mi za was!
-Dobra, mamo. Może kiedyś obejrzymy. Ja teraz lecę, bo się umówiłem z kolegą. Pa! - założył kurtkę i wyszedł z domu.
-A ja idę do siebie, bo mam świetną książkę do przeczytania. - Rose podniosła się z kanapy i pokuśtykała do swojego pokoju.
-Nasze dzieci nigdy nie oglądały "Titanica", rozumiesz to, Harry?
-To straszne. Niedopuszczalne. Wręcz karygodne. - nabijał się ze mnie.
-W takim razie obejrzymy go teraz we dwoje. - zaproponowałam z uśmiechem, włączając telewizor i opierając głowę o ramię mojego męża.
-Ale Miśka, my to oglądamy co miesiąc. Nie możemy obejrzeć czegoś innego? - skrzywił się.
-Nie. Będziemy go oglądać dotąd, aż mi się znudzi.
-Czyli jestem na to skazany przez całą wieczność. - westchnął.
-Dokładnie. Kocham cię, Harry. - pocałowałam go w usta i wygodnie się ułożyłam, włączając DVD. Harry tylko objął mnie ramieniem, poddając się.
-Ja ciebie też kocham. Ale "Titanica" już nienawidzę.
*Oczami Pauliny*
Zaparkowałam samochód pod domem i weszłam do środka.
-Hej, słonko. - Niall powitał mnie całusem. -Jak było na wywiadówce?
-Zobacz. - podałam mu kartkę, którą dostałam w szkole. -Christopher, złaź na dół!
-O, cześć, mamo. Już wróciłaś? - uśmiechnął się niepewnie, stając na schodach i wystawiając głowę za barierkę.
-Tak, wróciłam. Zejdź, musimy porozmawiać.
-Ale mamo, to było tylko kilka razy. - jęknął marudnie, niespiesznie zbliżając się w moją stronę.
-Pięć opuszczonych dni w ciągu dwóch miesięcy?
-W te dni i tak mieliśmy nudne lekcje.
-Pięć dni to nie tak dużo. - uśmiechnął się pocieszająco Niall.
-W ogóle nie powinien chodzić na wagary, Ni.
-Wyrośnie z tego.
-Powiedz mi jeszcze, synku, skąd się wzięły te dwie pały z angielskiego?
-To z lektury. - spuścił głowę.
-A czemu je dostałeś?
-Bo jej nie przeczytałem. - przyznał cicho.
-Od dzisiaj będziesz czytał każdą lekturę. - oznajmiłam.
-Każdą? - wystraszył się.
-Paula, daj spokój. Ja w jego wieku też nie lubiłem czytać i się uczyć. - wtrącił się Niall.
-Ma trzynaście lat, powinien się wziąć za naukę.
-Mam prawie czternaście lat! - oburzył się Chris.
-Na razie trzynaście. A teraz idź do swojego pokoju przeczytać tą zaległą lekturę. I nie chcę więcej słyszeć o wagarach.
-Tato. - spojrzał błagalnie na Nialla, a ten na mnie, po czym westchnął.
-Mama ma rację, idź się pouczyć, Chris.
-No dobra. - poddał się niechętnie i poszedł na górę.
-Niall, widziałeś jego rysunki? - uśmiechnęłam się lekko podekscytowana.
-Widziałem. Są genialne, Paula. On ma wielki talent.
-Jeśli będzie chciał, musimy go gdzieś zapisać.
-Wątpię, że się zgodzi. - machnął ręką.
-Czemu tak myślisz?
-Bo to taki sam leń jak ja. Mnie w jego wieku też się nie chciało chodzić na zajęcia, wolałem włóczyć się po Mullingar. Lepiej niech się zajmie nauką, a jeśli sam będzie chciał, to i tak dalej będzie rysował. To samouk, tak samo jak ty. I ten talent ma po tobie.
-A po tobie niechęć do nauki. - zaśmiałam się.
-No cóż, coś musiał po mnie odziedziczyć.
-Racja. - przytaknęłam. -Jestem głodna, ugotujemy coś?
-Wiesz co... Myślę, że lepszym pomysłem będą kanapki. Ich chyba nie da się schrzanić. - wzruszył ramionami z uśmiechem.
-Jak zwykle dobrze mówisz. - cmoknęłam go w policzek i poszliśmy do kuchni.
-Co mam wyjąć?
-Hmmm... Wyjmij chleb, masło, szynkę, żółty ser...
-Ogórka? - zaproponował.
-I pomidora. A tam za sałatą powinna być też rzodkiewka.
-A na deser kanapki z masłem orzechowym?
-Może być. Dawaj to na stół i pomóż mi kroić.
-Po dwudziestu latach robienia codziennie kanapek moglibyśmy to już robić z zamkniętymi oczami.
-I z poucinanymi palcami. - stuknęłam go biodrem. -Jeśli to wychodzi nam najlepiej, musimy zadowolić się kanapkami.
-Paula, mam na jutro cztery bilety do kina. Wyskoczymy z kimś?
-Kogo proponujesz?
-Zayn z Perrie?
-Chętnie, dawno się z nimi nie widziałam.
-Ach, zapomniałem. Oni jeszcze nie wrócili z Bradford. No to może Harry i Domi?
-Nie mogą jutro wieczorem.
-Dlaczego?
-Jack idzie na studniówkę.
-No i co z tego?
-Harry zawiezie jego i Elizabeth.
-Czekaj. - odwrócił się do mnie ,marszcząc brwi. -Przecież to Liz go zaprosiła, no nie? Czemu Louis ich nie wiezie?
-Bo Patrycja poprosiła o to Harry'ego. Lou wyszedłby z siebie, gdyby miał zawieźć swoją córkę i jej chłopaka. A jeżeli by tam nawet pojechał, to nie odjechałby stamtąd. Jest strasznie poddenerwowany tą studniówką. - zaśmiałam się pod nosem, a Niall razem ze mną.
-Dla Chrisa kanapki bez sera, nie lubi go. - przypomniał mi i powrócił do tematu. -Czyli Louisa i Patryśki też nie wyciągniemy jutro?
-Nie da rady. Patryśka twierdzi, że Tommo będzie czekał, aż Liz wróci do domu i będzie dzwonił do niej co godzinę.
-Paula, zobacz, jak to się zmieniło. Ten beztroski Louis jest teraz zaborczym tatuśkiem i nie może pogodzić się z myślą, że jego najstarsza córeczka dorasta. - rozbawiony pokręcił głową.
-Wróciłam! Cześć wam. - do domu weszła Jennifer i oparła się o blat.
-Hej. Jak było na próbie?
-Dobrze. Mamo, idę teraz z kolegą do kina.
-Z kolegą? - przerwałam robienie kanapek i z uśmiechem się jej przyjrzałam. -Czy ten kolega to Stan?
-Tak.
-Już długi czas się spotykacie. Jesteście parą?
-Mamo... - jęknęła zażenowana, rumieniąc się. -Ty tylko kolega.
-No dobra, dobra. Już nic nie mówię. Idź i bawcie się dobrze. Chcesz kanapkę?
-Zjem po drodze. - wzięła jedną i skierowała się do drzwi. -Pa!
-Pa. - odpowiedziałam i spojrzałam na pusty talerz obok Nialla. -Ni, nie zrobiłeś jeszcze żadnej kanapki?
-Zrobiłem jedną, ale ją zjadłem, bo się zestresowałem.
-Zestresowałeś się? - przytaknął. -Czemu?
-Jennifer idzie do kina. Z chłopakiem.
-Z kolegą. - poprawiłam go.
-Z facetem. A po co chodzi się do kina z facetem?
-Obejrzeć film.
-Idzie się na randkę. A co się robi na randce w kinie z facetem?
-Ogląda się film. - odparłam rozbawiona, widząc go w takiej panice.
-W kinie jest ciemno, a pary się całują.
-Kiedy my chodziliśmy do kina, też się całowaliśmy.
-Tak. - przytaknął powoli. -Ale my byliśmy już dorośli.
Zachichotałam pod nosem i pokręciłam głową.
-Co cię tak śmieszy?
-Dopiero nabijałeś się z Louisa, że nie może pogodzić się z dorastaniem córki, a teraz robisz to samo. Jennifer zna Stana od dziecka, to porządny chłopak. A nawet jak się pocałują, to nic wielkiego się nie stanie.
-Chyba masz rację. Za bardzo panikuję. - odetchnął i uśmiechnął się lekko. Wskazał palcem na mnie. -Chyba się czymś ubrudziłaś.
-Ja? Gdzie? - spytałam, lecz zaraz przylgnął do mnie swoimi ustami. Zawsze to robi, a ja zawsze daję się na to nabrać.
-Fuuu! - usłyszeliśmy jęk obrzydzenia i oderwaliśmy się od siebie, widząc zniesmaczoną Kate na progu kuchni. -Czy wy zawsze musicie to robić?
-Co? - Niall udawał, że nie wie o co chodzi.
-Całować się. Przecież to niehigieniczne.
-To bardziej higieniczne niż podanie sobie dłoni. - zapewniłam ją.
-Po co w ogóle to robicie?
-Żeby dać sobie do zrozumienia, że się kochamy. - odpowiedział Ni.
-Przecież o tym wiecie.
-No tak... - spojrzałam na blondyna. -Ale to jest przyjemne.
-Lubicie się całować? - szeroko otworzyła oczy. -Ohyda! Kiedy ja będę miała męża, nigdy nie będę się z nim całować. - oznajmiła z poważną miną.
-Będziesz musiała. Każda para się całuje. - próbował ją przekonać.
-Każda? W takim razie nigdy nie będę miała męża.
-Masz dopiero dziesięć lat, Kate. Dorośniesz do tego, zobaczysz. - zapewniłam.
-To po co tu przyszłaś, słonko? - spytał Niall.
-Przyszłam wam powiedzieć, że już wiem, kim zostanę w przyszłości. - wyszczerzyła się, ukazując luki po mlecznych zębach.
-Tak? Więc kim zostaniesz?
-Na pewno nie żoną. - rzuciłam żartem, na co oboje się zaśmialiśmy.
-Mamo! Ja mówię poważnie. - oburzyła się. -Jak dorosnę to zostanę astronautką.
-Wow, fajnie. - blondyn przybił z nią piątkę.
-Zbudowałam w pokoju kosmos. Nie możecie tam wejść, bo nie macie hełmów. A jeśli wejdziecie tam bez hełmów to wam głowy wybuchną. - ostrzegła.
-Naprawdę? - spytałam z udawanym niedowierzaniem. -Ale ty masz hełm, prawda?
-Zrobiłam sobie z kartonu. A teraz idę do pokoju, bo muszę odpalić rakietę i zobaczyć, co się dzieje w naszej galaktyce.
-Dobrze, tylko wróć na kolację. - krzyknęłam do niej, gdy już biegła po schodach.
-Nasza mała Kate ma co tydzień inne plany na przyszłość. Jest niesamowita. - stwierdził ze śmiechem Ni.
-Wszystkie nasze dzieci są niesamowite.
-Jacy rodzice, takie dzieci, księżniczko.
*Oczami Louisa*
-Wygrałam, tato! Wygrałam, wygrałam! A tata przegrał, wygrałam!
-Na pewno oszukiwałaś.
-Nieprawda, wygrałam, tato. A ty przegrałeś.
-Nie mogę uwierzyć, że moja własna pięcioletnia córka ograła mnie w Fifę.
-Muszę to szybko powiedzieć mamie!
-W takim razie ja jej powiem, że to ty wczoraj wybiłaś szybę w piwnicy, kiedy graliśmy z chłopakami w piłkę.
-Ale to Jimmy wybił, nie ja!
-Ale ja jej powiem, że to ty. I mi mama uwierzy. - pokazałem jej język.
-No dobra, tato. Nie powiem jej. - poddała się.
-Umowa?
-Umowa. - podała mi dłoń. -Tato, a wiesz, że Andy już mi nie dokucza?
-Andy to twój kolega z przedszkola?
-To nie jest mój kolega. To mój wróg. - oburzyła się.
-A co mu się stało, że przestał ci dokuczać?
-Powiedziałam mu, że jeżeli jeszcze raz ze mną zadrze, to tak go wytargam za ten pusty łeb, że go rodzona matka nie pozna. A później rozmaśliłam mu kanapkę na twarzy. - wyszczerzyła się zadowolona z siebie. Zaśmiałem się pod nosem.
-Umiesz sobie poradzić sama, królewno.
-Tato, gdzie jest mama?
-Mama pomaga wystroić się Elizabeth.
-A jak ja będę taka duża jak Liz, to też będę miała studniówkę?
-Oczywiście.
-A też będę miała taką ładną sukienkę jak ona?
-Wybierzesz sobie taką, jaka ci się będzie podobała.
-To chcę wyglądać jak księżniczka. Albo nie! Chcę wyglądać tak ładnie jak mamusia na ślubie.
-Dobrze. Będziesz wyglądała tak, jak sobie wymarzysz. - odparłem rozbawiony. -A teraz idź spać, bo dzisiaj wstałaś bardzo wcześnie.
-Tato, sprawdź pod łóżkiem.
-Emma, wczoraj sprawdzałem i mówiłem ci, że nie ma pod łóżkiem żadnego potwora.
-Ale może dzisiaj przyszedł.
-No dobra, sprawdzę. - westchnąłem i wsadziłem rękę pod łóżko. -Tam nie ma... O nie! On zjadł mi rękę, pomocy!
-Ty głupi potworze! Oddawaj rękę mojemu tacie! - Emma zaczęła skakać po łóżku i piszczeć, a ja pokazałem jej moją dłoń.
-Żartowałem. - usiadła z powrotem i odetchnęła z ulgą. -On je tylko małe dzieci.
-Tata! Kłamiesz!
-Naprawdę, chcesz zobaczyć?
-Nie. - pisnęła i nakryła się kołdrą.
-Będziesz już grzecznie spała?
-Tak.
-To dobranoc. - pocałowałem ją w policzek. -To był całus od tatusia, a teraz od mamusi. - cmoknąłem ją w drugi policzek, zgasiłem lampkę i zszedłem na dół.
-Poszła już spać? - Patryśka uśmiechnęła się do mnie, zamykając książkę.
-Tak, ale znowu szukaliśmy potwora.
-Raczej to ona jest naszym małym potworem. - zachichotała.
-Podobno nieźle nastraszyła chłopczyka, który jej dokuczał.
-No i prawidłowo. Niech wie, że nie zadziera się z Emmą Tomlinson, pięcioletnią Kill Bill.
-Elizabeth jest już gotowa?
-Prawie. Zaraz powinna zejść.
-I jak wyglądam?
Odwróciłem się na głos córki i zobaczyłem piękną młodą kobietę, którą była moja malutka córeczka. Wstałem i podszedłem bliżej razem z Patryśką.
-Wow, Liz... Wyglądasz... przepięknie. - wydukałem ze ściśniętym gardłem. Boże, wyglądała tak pięknie. I ma dokładnie ten sam uśmiech co Patrycja.
-Naprawdę, tato? Podoba ci się? - uśmiechnęła się szeroko.
-Bardzo. Jestem z ciebie dumny, Liz. - przytuliłem ją mocno.
-Whoa, Liz. Nie wiedziałem, że z mojej siostry jest taka laska. - objął ją Tommy.
-Jedno z nas dwojga musi być ładne. - uśmiechnęła się do niego wrednie. Zdecydowanie wszystkie nasze dzieci mają charakterki po nas.
-No nie złość się, bo ci się makijaż popsuje.
Usłyszeliśmy dzwonek do drzwi i po chwili wszedł Harry z synem.
-Dobry wieczór, panie Tomlinson. - odezwał się młodszy Styles. -Liz, wyglądasz ślicznie.
-Dzięki, Jack. Idziemy już?
-Idźcie do samochodu, zaraz do was przyjdę. - poinstruował Harry. Jack wziął Liz pod rękę i aż mnie ścisnęło w żołądku. Patrycja momentalnie splotła swoją dłoń z moją, by mnie trochę uspokoić.
-Jack, tylko nie szalej tam z moją siostrą! - odezwał się Tommy.
-Zamknij się, braciszku. - odcięła się Liz.
-Uważaj na siebie, kochanie. - powiedziałem do niej, kiedy przechodziła obok.
-Bawcie się dobrze. - dodała Patryśka, po czym oboje wyszli.
-Mam nadzieję, że twój syn nie wdał się w ciebie. - szepnąłem Harry'emu, na co ten spojrzał na mnie rozbawiony.
-Dlaczego?
-Po prostu... Wolałbym nie. Na ciebie zawsze leciały wszystkie laski.
-To chyba dobrze.
-Harold, nie denerwuj mnie.
-Lou, wyluzuj. Będę ich pilnował, spokojnie. - poklepał mnie po ramieniu. -Znamy się tak dobrze, że to nic dziwnego, że nie chcemy, aby NASZE dzieci się spotykały, z racji tego, że mają NASZE cechy. Sam wiesz, że Jack jest spokojniejszy niż ja w jego wieku. Znam cię, Lou i wiem, że chcesz dobrze. Poza tym Liam też nie był najszczęśliwszy, kiedy się dowiedział, że JEGO córka chodzi z TWOIM synem.
-Okay, postaram się nie dzwonić co godzinę. - poddałem się ze śmiechem.
-Jadę już, bo się spóźnimy. Pa. - pożegnał się Harry i wyszedł.
-Chodźcie, zrobię wam kolację. - zaproponowała Patryśka i poszła do kuchni, a my za nią. Wstawiła ryż do ugotowania i skroiła warzywa na patelnię, gdy usłyszeliśmy huk na górze.
-To nasi "Fineasz i Ferb" znowu coś budują? - zgadł ze śmiechem Tommy.
-Dzisiaj mieli budować wulkan na sodę kuchenną, wiec pewnie im wybuchł.
-Ostatnim razem zrobili dziurę w suficie. Mnie już w tym domu nic nie zdziwi. Ja się już nawet nie denerwuję. Ja tylko chcę wiedzieć, skąd nasze bliźniaki biorą te pomysły. - westchnęła Patryśka.
-Mamo, ciesz się, że ze mną nie mieliście takich problemów.
-Takich nie. Ale czasami biegałeś z gołym tyłkiem po ulicy, a my musieliśmy cię gonić. - zaśmiałem się.
-Tato, nie przypominaj mi tego, błagam.
-Dlaczego? To są bardzo miłe wspomnienia.
-Jasne. Ciekawe, czy teraz chciałoby wam się biegać za takim maluchem.
-Czy ty nas w tym momencie prosisz o kolejnego braciszka lub siostrzyczkę? - uniosłem podejrzliwie brew. -Co ty na to, Patuś?
-Nie mam nic przeciwko. - uśmiechnęła się szeroko.
-Proszę was, nie przy mnie takie tematy. - skrzywił się. -Porozmawiacie sobie o tym w sypialni. Zresztą mam czwórkę młodszego rodzeństwa, to dużo, nie uważacie?
-Dużo, ale popatrz na to z tej strony, Tommy. Moja mama urodziła moją siostrę, kiedy miała czterdzieści lat. Mama Louisa też urodziła Doris i Ernesta, kiedy była po czterdziestce. Między mną a moja najmłodszą siostrą jest dwadzieścia lat różnicy, a między tatą i bliźniakami są dwadzieścia dwa lata. Ty masz teraz dwadzieścia lat... Nie dostrzegasz żadnej zależności, synku? - nałożyła ryż na talerz i spojrzała na niego.
-Błagam was, nie rozmawiajcie o tym przy mnie. - założył kurtkę i buty.
-Okay, damy ci spokój. A ty się teraz gdzieś wybierasz?
-Tak, dajemy dzisiaj z chłopakami koncert z klubie i zabieram ze sobą Betty. - spiął swoje długie włosy w koka i założył beanie.
-Nie zjesz z nami?
-Nie, muszę lecieć. - skubnął palcami warzywa, za co dostał po łapach od Patryśki.
-Zostaw, gorące.
-Też cię kocham, mamo. - cmoknął ją w policzek i skierował się się do wyjścia, zabierając swoją gitarę elektryczną. -Ciebie też, tato! Na razie!
-Na razie! - odkrzyknąłem i chciałem wziąć kawałek podsmażonej marchewki, ale ja także dostałem ścierką.
-Tomlinson, mówiłam, że gorące. - spojrzała na mnie karcąco, po czym zdjęła fartuszek i stanęła przy schodach. -Potwory, kolacja na stole!
-Ale mamo, jeszcze nie skończyliśmy budować!
-To dokończycie później, Jimmy.
-To nie ja mówiłem, tylko Timmy.
Bliźniaki zeszli na dół i usiedli przy stole.
-Jimmy, doskonale wiemy, że to byłeś ty. - postawiłem na stole talerze i usiadłem z nimi.
-Skąd wiedzieliście? - obaj jęknęli niezadowoleni.
-Bo Jimmy zawsze odzywa się pierwszy.
-A jeśli chodzi o wygląd to Timmy ma bardziej odstające uszy. - dodała Patryśka.
-Kiedyś nas pomylicie. - zagroził Jimmy.
-Jeżeli nie zjecie tej kolacji, to na pewno.
-Fuuu, warzywa. - skrzywili się obaj.
***
-Patuś? - spytałem cicho, kiedy leżeliśmy w łóżku i przyciągnąłem ją do siebie. -Może faktycznie powinniśmy kontynuować tą tradycję.
-Jaką tradycję?
-No wiesz... Nasze mamy rodziły swoje najmłodsze dzieci, kiedy były w twoim wieku...
-No i co z tego? - przygryzła wargę, powstrzymując uśmiech.
-Przecież cię znam. Wiem, że byś chciała.
-Nie jesteśmy na to za starzy?
-Starzy? My? My jesteśmy jeszcze bardzo młodzi. Co prawda nie przeczytam już gazety bez okularów, a ciebie jest dziesięć kilogramów więcej do kochania...
-Nie wypominaj mi mojej wagi. - prychnęła. -Po piątce dzieci i tak całkiem nieźle się trzymam.
-Przecież i tak cię kocham, kochanie. - cmoknąłem ją lekko w usta. -Dalibyśmy sobie radę, jesteśmy doświadczeni.
-Wiem, bo zanim urodził się Tommy, strasznie panikowałeś. Przy Elizabeth zemdlałeś na porodówce, ale przy bliźniakach i Emmie już był chillout. - odwróciła się do mnie plecami. -Pogadamy o tym jutro, idę spać. Dobranoc.
-Patryśka? Nie chcesz mi przypadkiem niczego powiedzieć? - szepnąłem i wiedziałem, że się uśmiecha.
-Nie.
-No daj spokój. I tak wiem, że za późno na taką rozmowę, bo niedługo przybędzie Tomlinsonów.
Kobieta odwróciła się w moją stronę z zawstydzonym, ale radosnym uśmiechem.
-Patuś, jesteś w ciąży z naszym szóstym dzieckiem, a ty nadal się rumienisz. - zaśmiałem się i mocno ją przytuliłem. Złożyłem lekki pocałunek na czole i położyłem dłoń na jej brzuchu.
-Skąd wiedziałeś?
-Znam cię ponad dwadzieścia lat, to było widać po twoich oczach. No i intuicja mi podpowiadała.
-Nawet nie wiesz, jak mocno cię kocham, Louie. - położyła głowę na moim ramieniu.
-Wiem, bo kocham cię nawet mocniej.
-I co teraz?
-Teraz zaczynamy wszystko od nowa.
-Po raz kolejny. - zaznaczyła ze śmiechem.
-Po raz kolejny. - przytaknąłem. -I jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy.
THE END
Wiem, że nie lubicie czytać moich notek pod rozdziałami, ale wybaczcie mi, gdyż dzisiejsza musi być długa. Liczę na to, że spodobał wam się epilog i życie naszych bohaterów 20 lat później. Mam nadzieję, że każdy uśmiechnął się chociaż raz podczas czytania go. Jeżeli tak, to już dla mnie sukces. Tak wiec tym epilogiem kończę opowiadania, które zaczęłam ponad 2,5 roku temu. Zaczynałam jako zupełnie niedoświadczona autorka (sami wiecie, jakie były początkowe rozdziały, bo szczerze mówiąc, ja ich nie znoszę teraz xD), a kończę jako amatorka, ale z jakimś doświadczeniem. Bywały gorsze i lepsze rozdziały, czasami aż mnie rwało do pisania, a czasem zwyczajnie nie miałam weny ani pomysłu, co bym mogła napisać. Ale jakoś dałam radę. Gorzej lub lepiej, ale udało mi się. Jednak wiem, że pisanie sprawiało mi ogromną frajdę i uważam, że to był dobry pomysł z napisaniem tego opowiadania. Chciałam podziękować WSZYSTKIM, którzy to czytali. Każdemu, kto poświęcił chociaż 10 minut na przeczytanie kawałka. Dziękuję też poszczególnym osobom, ale one wiedzą, o kim mówię ;) Przy tym fanficu bardzo pomogła mi FlovMyself, której bardzo dziękuję, bo to ona mi często doradzała, co napisać, czasem współtworzyła ze mną (patrz rozdział poprzedni, tak zwany "historyczny rozdział"), jeden rozdział przepisała na bloga za mnie, gdyż byłam nieobecna. No i ten nagłówek, który widzicie u góry strony też zrobiła ona. I niech wie, że jestem jej za to bardzo wdzięczna. Dziękuję też za każdy komentarz, który zostawiliście. Jeżeli o kimś zapomniałam, to po prostu dziękuję wszystkim :D Kończę swoją przygodę z tym opowiadaniem, ale jeżeli komuś spodobał się mój styl pisania (przynajmniej w moich lepszych okresach :P), to chciałabym zaprosić na moje kolejne opowiadanie, tym razem w troszkę innym stylu. I obiecuję, że skoro tu trzeba było długo czekać na rozdziały, tam będą regularnie, mam takie mocne postanowienie na nowy rok. Wstawiam wam trailer tego opowiadania (który też zrobiła FlovMyself), a ja biorę się do tworzenia i za jakiś czas powinny być tego efekty. Link do opowiadania na pewno wrzucę na Twittera, a tym, których znam osobiście, wyślę ;) Więc ja i nasi bohaterowie żegnamy się z wami. Trzymajcie się, misiaki :) Lots of Love and Bye ;)
Mrs Carrot