piątek, 19 czerwca 2015

Rozdział 61

*Oczami Patrycji*


Przetarłam zmęczone oczy, po czym zmusiłam się, żeby je otworzyć. Promienie słoneczne przedzierały się przez zasłony w salonie. W salonie?! Rozejrzałam się dookoła. Pewnie znowu zasnęłam nad książkami nad ranem. Przeciągnęłam się i podniosłam do pozycji siedzącej. Poczułam ból w karku i łopatkach. No tak, spanie w dziwacznej pozycji na kanapie ma swoje skutki.

-Dzień dobry, kochanie.

Odwróciłam się, a z tyłu stał Louis oparty o blat wysepki kuchennej, z uśmiechem od ucha do ucha. Od razu wstąpił we mnie dobry nastrój.

-No hej. - odpowiedziałam zaspana, uśmiechając się leniwie. Wstałam i obeszłam kanapę w celu dotarcia do kuchni, w międzyczasie poruszając głową na boki.

-Kark? - zgadł. -Chodź, rozmasuję ci. - zaproponował, ale stanowczo uniosłam dłoń.

-Nie, dzięki. Jestem samowystarczalna.

-Zabawna jesteś, kiedy udajesz, że mnie nie potrzebujesz. - zaśmiał się pod nosem. -Mówiłem ci, że wyglądasz ślicznie, kiedy śpisz? - pociągnął łyk z kubka.

-A kiedy nie śpię, wyglądam dużo gorzej? - zachichotałam, unosząc brew i widząc w szybie szafki kuchennej moje podkrążone oczy i rozczochrane włosy. Chłopak podszedł do mnie od tyłu i cmoknął w odkryte ramię.

-Dla mnie zawsze jesteś najpiękniejsza.

Spojrzałam na niego jak na wariata, robiąc zdegustowaną minę.

-Masz beznadziejny gust, Tomlinson.

-Najpiękniejsza. - powtórzył dosadnie, śmiejąc się z mojego komentarza.

-Ej, księżniczko na białym gołębiu, wystarczy już tych słodkości. Znowu zasnęłam podczas nauki, tak?

-Dokładnie tak. Znowu. - podkreślił i odrobinę spoważniał, nachylając się nad blatem naprzeciwko mnie. -Patryśka, po co ty się tak męczysz? Odkąd masz ten kurs, ciągle siedzisz w książkach albo na zajęciach. Wracasz późno z wykładów, a potem uczysz się w nocy.

-Wiem, Louie, że cię zaniedbałam przez ostatnie tygodnie, ale jeszcze siedem dni zajęć i mam wolne. Potem tylko lecę na dwa dni na egzaminy i mam certyfikat choreografa i instruktora.

-Kiedy rano wstaję, ciebie już nie ma. Wracam do domu, a ty jeszcze nie wróciłaś albo zamykasz się się w swoim pokoju i uczysz. Przedwczoraj wieczorem miałem wolną chwilę i chciałem spędzić z tobą czas, a musiałem zadowolić się tylko całusem, bo zakuwałaś.

Wyglądał jak mały chłopczyk z niewinną miną. Podeszłam bliżej i mocno się w niego wtuliłam.

-Przepraszam. Już niedługo, obiecuję. - cmoknęłam lekko jego obojczyk i spojrzałam na niego w górę. -Czyżbyśmy mieli dzisiaj piątek?

-Mhm. - przytaknął niepewnie, nie wiedząc o co chodzi.

-A ty masz ten weekend wolny, tak?

-Tak.

-I ja też mam wolne, więc? - uśmiechnęłam się znacząco, a on od razu się rozpromienił.

-Cały weekend razem. Sami!

-Sami. - przytaknęłam, na co przycisnął mnie mocniej do siebie i zaczął całować.

-W takim razie nie marnujmy ani chwili, musimy nadrobić ten stracony czas.

-Hej, hej hej! Panie "Nie marnujmy ani chwili", może najpierw byśmy coś zjedli? Istnieje coś takiego jak śniadanie, wiesz? - udało mi się odezwać pomiędzy jego zachłannymi pocałunkami. Osunął się odrobinę i posmutniał.

-No tak, śniadanie. - westchnął. -No dobra, tylko że nie mamy nic w lodówce.

Ze mnie wyparowała cała wcześniejsza energia.

-Jeju, przepraszam, miałam coś kupić wczoraj jak wracałam z wykładów. Zupełnie o tym zapomniałam, przepraszam.

-To zróbmy tak: ja skoczę coś kupić, a ty w tym czasie się ogarniesz. Kiedy wrócę, zjemy razem śniadanie, a potem cały dzień spędzimy w łóżku na oglądaniu jakiś głupich filmów, co i tak skończy się przytulaniem i historyjkami, okay?

-Jesteś wspaniały, wiesz? - uśmiechnęłam się rozmarzona na myśl o tak prostych, a zarazem cudownych planach.

-Czy moja narzeczona życzy sobie kawy? - spytał radośnie. Potaknęłam głową. -Pani kawa stoi już przy moim kubku, madame.

-Gdzie ja znalazłam taki diament jak ty? - pomyślałam na głos z uwielbieniem.

-Cały czas tu na ciebie czekał, słonko. - puścił oczko i cmoknął mnie w czoło. -Idę zrobić szybkie zakupy, zaraz wracam i będziemy mieli całe trzy dni dla siebie. Pa!

-Pa. - pomachałam mu, zanim zamknął drzwi i sięgnęłam po mój kubek. Był związany wstążką razem z jego kubkiem, a na wierzchu mojej kawy było zrobione nieudolne serduszko z piany. Obok leżała mała karteczka, na której coś nabazgrał.

"Wybacz to koślawe serce, ale niedługo się nauczę i będę ci robić takie codziennie. 
Kocham cię, skarbie.
Twój narzeczony Lou :) Xx"

Mój narzeczony.... Boże, jeśli tak będzie już zawsze, to ja chyba umrę ze szczęścia. 
Kończąc moje rozmyślania i po wzięciu prysznica oraz doprowadzeniu się do stanu przyzwoitości, zaczęłam krzątać się po domu. W pewnej chwili usłyszałam pukanie do drzwi.

-Louis, znowu zapomniałeś kluczy?  - westchnęłam, otwierając drzwi, a moim oczom ukazała się smutna i niewyspana twarz.

-Cześć, Trish. Mogę wejść?


***


-Kochanie, już jestem! - krzyknął chłopak, wchodząc do domu. -Przepraszam, ale były straszne kolejki w sklepach. W dodatku złapali mnie fani i paparazzi, więc już za chwilę możemy się spodziewać w tabloidach i w Internecie artykułów o tym, że zrobiłaś ze mnie pantoflarza, Patryśka. - zażartował. -Potem musiałem jechać wolno, bo drogi są potwornie oblodzone. Nie pamiętam, kiedy ostatnio była taka zima w Anglii. Chyba przywieźliśmy taką pogodę z Polski, nie uważasz? - zawołał wesoło, a ja weszłam do niego do holu, gdzie zdejmował kurtkę. Zmarznięty potarł swoje dłonie, by je rozgrzać i spojrzał na mnie radośnie. -Ale już jestem, kupiłem coś do jedzenia i spędzimy we dwójkę nasz wolny czas.

-Louis, masz gościa. - oznajmiłam od razu. Zmarszczył brwi.

-Nikogo się nie spodziewałem. Kto to?

Nic nie odpowiedziałam, tylko pociągnęłam go za sobą do salonu. Zdziwił się, widząc dziewczynę siedzącą na kanapie.

-Lottie?

-Cześć, Lou. - podeszła i przywitała się z nim całusem w policzek.

-Cześć, siostro. Przyjechałaś z mamą? Gdzie ona jest? - rozejrzał się, a blondynka spojrzała na mnie niepewnie. Kiwnęłam jej głową, żeby mówiła dalej. Najpierw całą historię opowiedziała mi, bo bała się tego, jak na to wszystko zareaguje jej brat.

-Uhm. - zawahała się i włożyła dłonie do kieszeni, wbijając wzrok w podłogę. -Przyjechałam sama.

Chłopak spoważniał i wiedziałam, że nie będzie zadowolony.

-Jak to sama?

Lottie westchnęła ciężko i przysiadła na kanapie obok mnie, po czym cicho zaczęła wyjaśniać.

-Odkąd mama jest w ciąży, jest strasznie upierdliwa. Ale od czasu, kiedy poznała Patrycję, stała się nieznośna. Bez przerwy się czegoś czepia. Nie można z nią wytrzymać, Louis.

-Nie przesadzaj. Zawsze miała skłonności do marudzenia. Na pewno nie jest aż tak źle, tak ci się tylko wydaje.

-Nie jest źle? - popatrzyła na niego z wyrzutem, podnosząc głos. -Tommo, z nią naprawdę nie da się teraz wytrzymać. Wszystkim w domu dała się we znaki. Ty z nią nie mieszkasz, nie wiesz jaki to wyczyn, żeby nie zwariować w tym domu. Wczoraj wieczorem znowu się pokłóciłyśmy. Mama się wkurzyła i Dan musiał zawieźć ją do szpitala. A ja w tym czasie wsiadłam w pociąg i jestem. - wzruszyła ramionami. Louis popatrzył z niedowierzaniem i doskonale wiedziałam, że w środku aż się gotuje.

-Wysłałaś matkę do szpitala? - krzyknął, a Lottie jeszcze próbowała się bronić.

-Nie ja, ona sama kazała się zawieźć. Jak zwykle przesadza.

-Czy ty słyszysz, co ona wygaduje? - zwrócił się do mnie, kręcąc głową z niedowierzaniem, po czym znowu mówił do niej. -Charlotte, ona jest po 40-stce i za miesiąc urodzi bliźniaki. To zrozumiałe, że buzują jej hormony. Czy ty nie możesz tego zrozumieć i dać jej spokój?

-Ja? To ona wszystkich się czepia o każda pierdołę, nie ja!

-Bez powodu by się z tobą nie kłóciła.

-A właśnie, że tak. Ona oszalała.

-Lottie!

-Taka jest prawda. - nadal utrzymywała się przy swoim. Chłopak westchnął bezradnie.

-Przyjechałaś sama? - zapytał po chwili, starając się brzmieć na spokojnego.

-Tak.

-Pociągiem?

Przytaknęła ponownie.

-W nocy?

Znowu kiwnęła, za to Lou wybuchł.

-Przecież mogło ci się coś stać, nie pomyślałaś o tym?!

-Brzmisz jak matka. - fuknęła obrażona.

-Bo to było niebezpieczne, do cholery!

-A ty jak byłeś w moim wieku robiłeś tylko bezpieczne rzeczy? Nie wydaje mi się. Nie byłeś święty, odstawiałeś różne akcje.

-Rozmawiamy teraz o tobie.

-Jestem już prawie dorosła, nie przesadzaj.

-Właśnie widać jaka jesteś dorosła. - prychnął. -Charlotte, dorośli nie uciekają z domu!

-Louis, uspokój się. - poprosiłam cicho. On odetchnął głęboko i przetarł twarz dłońmi. Dopiero po chwili odezwał się spokojnie, biorąc kluczyki od samochodu z szafki. 

-Chodź, odwiozę cię do domu.

-Nigdzie nie jadę. - odparła sucho, nawet na niego nie spoglądając.

-Ja już nie mam do ciebie siły. Wsiadaj!

-Nie.

-Ja z tobą pojadę.- zaproponowałam cicho, podchodząc bliżej niego. Spuścił wzrok na klucze w dłoni, a potem spojrzał na mnie smutno.

-Nie gniewaj się, ale chyba będzie lepiej jak zostaniesz.

Pokiwałam ze zrozumieniem głową, wlepiając wzrok w buty. Czułam się, jakby ta cała sytuacja była z mojego powodu. Tommo chyba czytał mi w myślach.

-To nie twoja wina. - podniósł palcem mój podbródek i spojrzał mi w oczy. -Przepraszam, ale chyba nie będziemy dzisiaj sami.

-Nie martw się, rozumiem. Są ważniejsze sprawy.

Westchnął ciężko i popatrzył zmartwiony ponad moim ramieniem na siostrę.

-Przemów jej do rozsądku, bo ja już sam nie wiem, jak mam z nią rozmawiać.

-Spróbuję.

Przytulił mnie i oparł podbródek na mojej głowie.

-Pojadę zobaczyć jak się czuje mama, wrócę pewnie wieczorem. Kocham cię. - pocałował mnie w czoło i podszedł do drzwi.

-Louis? - odwrócił się do mnie z ręką na klamce. -Będzie dobrze. - szepnęłam, a on tylko uśmiechnął się leciutko, kiwając głową i wyszedł. Powróciłam do jego siostry i usiałam obok niej na kanapie. Spojrzała na mnie, by po chwili znowu spuścić wzrok.

-Przepraszam. - odezwała się nieśmiało.

-Za co?

-Zepsułam wam weekend, mieliście spędzić go razem, a ja zwaliłam się wam na chatę i popsułam humory. No i wywołałam kłopoty i wkurzyłam brata.

-Przejdzie mu, sam nie zachowywał się lepiej w twoim wieku. A z waszą mamą też będzie wszystko w porządku. - uśmiechnęłam się pocieszająco i przytuliłam ją.

-Dzięki, że zajęłaś się moim nieogarniętym braciszkiem. - odetchnęła z ulgą, a ja wzruszyłam ramionami z udawanym cierpieniem.

-Ktoś musiał.


***


Spędziłyśmy z Lottie miłe przedpołudnie na pogaduszkach. Nic konkretnego, po prostu gadałyśmy o wszystkim i o niczym.

-A twoi rodzice lubią Lou? - wypaliła blondynka, czym mnie trochę zaskoczyła.

-Czemu pytasz?

-Tak po prostu. - wzruszyła ramionami. -Nasza mama cię nie znosi; nawiasem mówiąc nie mam pojęcia czemu i bardzo się jej dziwię, bo ja cię uwielbiam; więc jestem ciekawa jak na niego zareagowała twoja rodzina.

-To skomplikowane. - zajęłam się wstawianiem wody na herbatę. -Szczerze mówiąc, moi rodzice mają do Lou taki sam stosunek jak wasza mama do mnie. Ale za to cała reszta rodziny go pokochała.

-Poważnie? To tak samo u nas. Wszyscy oprócz mamy nie możemy się doczekać, kiedy znowu nas odwiedzisz, czym doprowadzamy ją do szału.

-Czyli jednak coś łączy nasze rodziny. - zaśmiałam się razem z nią. Usłyszałyśmy, że zagotowała się woda i w tym samym czasie zadzwoniła moja komórka.

-Gdzie trzymacie herbatę? - spytała cicho.

-W szafce nad blatem, a kubki są w szafce obok. - odparłam, po czym odebrałam. -Hej, Louie.

-Hej.

-Byłeś u mamy?

-Tak.

-I jak ona się czuje? - spytałam zmartwiona. Chłopak westchnął cicho.

-Wszystko okay. Lottie miała rację, mama jak zwykle przesadza. Lekarz mówił, że jutro ją wypiszą. To oczywiste, że w jej wieku w ciąży bliźniaczej nie zawsze będzie czuła się super, a ona najwyraźniej zrobiła z tego wielką aferę.

-Czyli jest tak, jak mówiła młoda?

-Niestety. - przytaknął smutno. -Patryśka, właściwie to jest jeszcze jedna sprawa. Chodzi o bliźniaczki i Fizzy.

-Coś się stało?

-Nie, ale... - zawahał się. -Mógłbym je przywieźć na weekend? - zagadnął nieśmiało.

-Ale... - chciałam coś powiedzieć, ale zaczął się tłumaczyć.

-Ja wiem, że mieliśmy być tylko we dwoje, ale tak wyszło. Mógłbym spędzić z nimi te trzy dni, one miałyby trochę luzu, mama odpoczęłaby w domu. Może wyluzuje w tym czasie, a atmosfera się oczyści. W niedzielę przyjechałby po nie dziadek Keith albo Dan i je zabrał.

-Jak ty możesz się mnie pytać o coś takiego?

-Przepraszam. Wiem, że to duża prośba i miało być inaczej. - odparł zrezygnowany. -Nie muszę tego robić, ale chciałbym. Ale jeśli ty się nie zgadzasz...

-Louis. - przerwałam mu wreszcie. -Nie musisz mnie pytać o to, to twój dom i możesz robić z nim co chcesz, a one są przecież twoimi siostrami.

-Patryśka, rozmawialiśmy już o tym. Ty też tu mieszkasz, więc to NASZ dom i ty także masz prawo decydować. Chciałem to uzgodnić z tobą, czy nie masz nic przeciwko.

-Pakuj je w samochód, mogą u nas zostać tak długo, jak tylko chcą.

-Naprawdę? - byłam pewna, że uśmiecha się szeroko z ulgą do telefonu.

-Nie, jaja sobie robię. - odparłam sarkastycznie, a on zaśmiał się pod nosem.

-Niedługo przyjedziemy. Kochana jesteś, to naprawdę dużo dla mnie znaczy.

-Nie mogę się doczekać, aż znowu się z nimi zobaczę.

-One też. Dziadek Keith także chciałby do nas wpaść na dłużej.

-Niech przyjedzie. - zaśmiałam się. -Jego też chętnie przygarnę.

-Nie wezmę go ze sobą, bo zabrałby mi cię całkowicie.

-Jesteś zazdrosny o dziadka? - przekomarzałam się.

-Oczywiście, że tak. - odparł bez ogródek. -Muszę już kończyć, do zobaczenia wieczorem.

-Pa. - rozłączyłam się i zauważyłam, że blondynka obok mnie stoi jak wryta, trzymając jakąś karteczkę i patrzy na mnie jednocześnie z niedowierzaniem i podekscytowaniem. Nic nie mówiła, więc odezwałam się pierwsza. -Wszystko okay?

-"Twój narzeczony Lou"? - pisnęła. Przysięgam, najprawdopodobniej odeszła ze mnie cała krew. Czyli znalazła karteczkę, którą Tommo zostawił mi rano. Nie miałam zielonego pojęcia, co jej odpowiedzieć, a ona była tą nową wiadomością strasznie przejęta. -Naprawdę się zaręczyliście?

Pokiwałam lekko głową. Nie było sensu zaprzeczać, i tak by nie uwierzyła, wszystko było jasne.

-To cudownie! - wyściskała mnie mocno. -Kiedy ślub?

Och, wspaniale, że o to zapytała. Teraz dopiero zaczynają się schody.

-Lottie, chyba musisz coś wiedzieć. - zaczęłam powoli. -Nikt nie wie o żadnym ślubie. Mieliśmy się pobrać w tajemnicy.

Najpierw zmarszczyła brwi i zaczęła się zastanawiać nad tym, co usłyszała, ale potem chyba sama zrozumiała bez głębszych wyjaśnień. Popatrzyła na mnie ze współczuciem.

-To z powodu twoich rodziców i naszej mamy, tak?

Przytaknęłam, a ona spojrzała na moją dłoń.

-To miał być ślub cywilny, prawda? Bez sukni, gości i tego wszystkiego. I nawet nie masz pierścionka.

-No właśnie.

-Ale w końcu wszyscy i tak się dowiedzą.

-Wiem. - pokiwałam smutno.

-I wtedy macie przesrane.

Zgodziłam się z nią. Siedziałyśmy moment w ciszy, po czym dziewczyna postanowiła rozluźnić atmosferę.

-To urocze. Nie wiedziałam, że mój braciszek jest takim romantykiem. Musi cię bardzo kochać, żeby tak narazić się naszej mamuśce.

-Najwidoczniej. - wzruszyłam ramionami z półuśmiechem.

-Głowa do góry, wszystko się ułoży. Już niedługo będę mogła nazywać cię siostrzyczką. - uśmiechnęła się szeroko, łapiąc mnie za dłonie. -I nie martw się, nikomu o tym nie powiem. Nawet Louis się nie dowie, że ja wiem. Strasznie się cieszę waszym szczęściem. - puściła mi oczko i powróciła do robienia herbaty, udając nieświadomą niczego. Posłałam jej spojrzenie pełne wdzięczności i także wróciłam do wcześniejszych czynności, ciesząc się, że będę miała taką wspaniałą szwagierkę.


***


Robiłyśmy z Lottie kolację, kiedy otworzyły się drzwi i do kuchni wbiegły bliźniaczki, a za nimi weszła Fizzy.

-Patrycja! - krzyknęły obie i rzuciły się na mnie. Nie spodziewałam się aż tak entuzjastycznej reakcji na mój widok, ale sprawiło mi to ogromną radość.

-Witajcie, księżniczki. - przytuliłam je. -Jak minęła wam podróż?

-Super! Louis zabrał nas po drodze na lody! - krzyknęła podekscytowana Daisy.

-Na lody? - powtórzyłam zdziwiona, patrząc na blondynkę, która z politowaniem pokręciła głową. -Przecież jest zima. Nie je się lodów o tej porze roku.

-Sam nam to zaproponował. - Phoebe wzruszyła ramionami. -Powiedział, że zaszaleje z nami, póki mama i ty nie widzicie, bo byście go za to ochrzaniły.

-Tak. A później byliśmy odwiedzić mamę w szpitalu. - dodała Daisy. -Nie chciała się zgodzić, żebyśmy tu zostały, ale namówiłyśmy ją. - wyszczerzyła się. Dołączyła do nas Fizzy, niosąc dwie torby, które odstawiła na ziemię i podeszła mnie przytulić na powitanie.

-Hej, Patrycja.

-Cześć, Fizzy. Jak leci?

-Sama wiesz, jak jest. - mruknęła, uśmiechając się smutno. Pogładziłam ją pocieszająco po ręce, po czym znowu zwróciłam się do najmłodszych.

-Dziewczynki, a gdzie jest wasz brat? Zostawiłyście go gdzieś po drodze, bo był niegrzeczny?

-Nie. - zachichotały obie. -Szedł tuż za nami.

-Ja niby byłem niegrzeczny? - usłyszałam głos chłopaka wchodzącego do kuchni. -Przecież ja jestem prawie święty. - z niewinną miną cmoknął mnie w policzek.

-Prawie. - prychnęła Lottie. Odwróciłam się do niego przodem i oparłam dłonie na biodrach, uśmiechając się wymownie.

-Lody w środku zimy? - przechyliłam głowę i uniosłam jedną brew. -Żeby mama i Patrycja nie widziały?

-Miałyście nie mówić. - obrzucił bliźniaczki udawanym morderczym spojrzeniem, po czym spojrzał na mnie, tłumacząc się. -Musiałem zapewnić im odrobinę szaleństwa, Patuś.

Poddałam się ze śmiechem i odwróciłam w stronę blatu, by dokończyć krojenie ziemniaków. Louis to wykorzystał i wrzucił mi za bluzkę śnieżną kulkę. Bliźniaczki wybuchnęły głośnym śmiechem razem z ich bratem, który uznał to za wyjątkowo zabawny i udany żart. Lottie i Fizzy chichotały cicho, z politowaniem patrząc na tego wariata.

-Jakże to było dorosłe, Tomlinson. Jesteś idiotą, ty głupi ziemniaku. - skrzywiłam się i próbowałam wyciągnąć to zza bluzki, co wywołało jeszcze większą radość u Lou. Za to Daisy i Phoebe spoważniały.

-Louis, nie wolno tak traktować dziewczyn! - ofuknęła go Phoebe.

-Właśnie! Jak się będziesz tak zachowywał, to Patrycja nie będzie chciała się z tobą ożenić! - krzyknęła śmiertelnie poważnie Daisy. Wymieniliśmy się z Louisem spojrzeniami, a Fizzy i Lottie zachichotały pod nosem.

-Wyjść za niego. - poprawiła małą Charlotte, ukradkiem patrząc na mnie porozumiewawczo. To byłby koniec tematu, ale oczywiście Tommo musiał ciągnąć to dalej. Zwrócił się do nich, ale patrzył na mnie łobuzersko, marszcząc brwi.

-A kto powiedział, że ja w ogóle chcę się z nią ożenić? To wredna baba, nie mogę z nią wytrzymać.

-Dziewczyny, przygotowałyśmy wam pokoje na górze. Chodźcie ze mną, rozpakujecie się. - blondynka uratowała sytuację i zaprowadziła swoje siostry po schodach.

-Patrycja, pobawisz się z nami po kolacji? - zapytała z nadzieją Phoebe.

-Oczywiście, słoneczko. My będziemy księżniczkami, a Louis wielkim, brzydkim trollem, który będzie chciał nas porwać. - zrobiłam straszną minę, a dziewczynki zachichotały uradowane i podążyły za starszą siostrą.

-Czy mnie oczy mylą, czy Lottie jest nieumalowana? - spytał podejrzliwie chłopak, kiedy już zostaliśmy sami.

-Ani grama makijażu. - potwierdziłam.

-Ty ją przekonałaś? - otworzył usta ze zdziwienia. -Ciągle kłóciły się z mamą o zbyt mocny makijaż.

-Więc od dzisiaj nie ma problemu. - uśmiechnęłam się dumna z siebie. -Porozmawiałyśmy sobie szczerze, zwierzyła mi się jak przyjaciółce. Pogadałyśmy o miłościach, chłopakach, pierwszych pocałunkach...

-Ona ma chłopaka? Całowała się już? - przerwał mi. -Jak on się nazywa?

-Louis, nie baw się w FBI, proszę cię. Ona ma już 17 lat, to nie mała dziewczynka.

-Szesnaście i pół. - poprawił mnie. -Dla mnie zawsze będzie małą siostrzyczką.

Przysunęłam się bliżej niego i przeczesywałam delikatnie palcami jego włosy.

-Pogódź się z tym, kochanie. Ona dorasta. Wiem, że jest twoją młodszą siostrą i to dla ciebie ciężkie, ale wyobraź sobie, co przeżywała twoja mama, kiedy jej ukochany i jedyny synek wyprowadził się z domu i zaczął podróżować po całym świecie.

Chłopak westchnął zrezygnowany i oparł dłonie na moich biodrach.

-Podobało się jej chociaż? - spytał z nadzieją.

-Powiedziała mi, że miała wtedy 12 lat. Ten chłopak zorganizował to bardzo romantycznie. Na pewno ten pocałunek był lepszy niż mój. - przyznałam lekko zażenowana, przypominając sobie tą sytuację. Louis oczywiście musiał dalej ciągnąć temat.

-Opowiedz mi o tym.

-Były wakacje, miałam 11 lat. Kolega zaprosił mnie na wycieczkę rowerową. Pojechaliśmy na małą polankę do lasu, rozmawialiśmy, aż w końcu kazał zamknąć mi oczy i mnie pocałował. Tylko że to był kompletny niewypał, zupełnie nie wiedziałam, co zrobić, nie umiałam się całować. - zawstydzona schowałam twarz w dłoniach, czując, że nawet teraz, kilka lat po tym zdarzeniu, nadal się rumienię.

-Hmmm... Może powinienem cię kiedyś zabrać do lasu. - głośno rozmyślał, ale słyszałam w jego tonie, że się ze mnie nabijał. Klepnęłam go lekko w ramię i powróciłam do krojenia.

-Ha ha ha, bardzo śmieszne, naprawdę.

Louis stanął obok mnie i oparł się tyłkiem o blat, podkradając mi kilka plasterków marchewki.

-Co robisz na kolację?

-Ratatouille. - uśmiechnęłam się dumnie i sięgnęłam po łyżkę sosu, którą włożyłam mu do ust. -Spróbuj. Dobre?

-Nie. - pokręcił głową, a ja tylko westchnęłam i dalej kroiłam, wiedząc, że robi sobie ze mnie jaja. -Czy to jest to, co jedliśmy w Paryżu?


-Tak.

-W takim razie bardzo dobrze kojarzy mi się ta potrawa. - wyszczerzył się głupawo, a ja przygryzłam wargę, by się nie zaśmiać i udałam, że nie słyszałam. Następnie zmienił temat. -Mam dla ciebie dwie wiadomości.

-Dobrą i złą? - zgadłam, a on przytaknął.

-Którą wolisz najpierw?

-Złą.

-W poniedziałek rano wylatujemy do Stanów promować album. Chcesz z nami polecieć?

-Nie mogę. - odparłam z przykrością. -Wtedy jeszcze mam kurs.

-No trudno. W takim razie czeka nas pięć dni rozłąki.

-Lecicie we trzech?

-Czterech. Hazza też.

-Ale przecież Harry ma uraz szyi. Chodzi w kołnierzu.

-Nic mu nie będzie. Da sobie radę, to silny facet. Nie ma innego wyjścia.

-Ale Niall nie leci? - upewniłam się.

-Blondas na razie chodzi o kulach, więc zostaje z Paulą w Mullingar.

-No dobra, skoro musicie, to lećcie. A jaka jest ta dobra wiadomość?

Stanął za mną i objął mnie od tyłu.

-Byłem w urzędzie stanu cywilnego. - szepnął. -Zaniosłem wszystkie papiery i zamówiłem termin na 14 lutego.

Aż mnie przeszły ciarki. Powoli odłożyłam nóż na blat i odwróciłam się do niego przodem.

-Naprawdę? - chciałam się upewnić, a Lou przytaknął, uśmiechając się lekko.Widziałam w jego oczach, że był niesamowicie szczęśliwy.

-Za trzy tygodnie będziemy oficjalnie małżeństwem.

-Jak ci się udało to załatwić w tak krótkim czasie?

-Patuś, nazywam się Louis William Tomlinson. Ja mogę wszystko.

-O Boże, nie mogę uwierzyć, że to już niedługo. - pisnęłam uradowana i wskoczyłam na niego, oplatając nogi wokół jego talii i obsypując go pocałunkami.


*** *tydzień później*


Chłopaki dzisiaj wracają ze Stanów. Paula i Niall jeszcze nie wrócili z Irlandii, a Domi pojechała po Harry'ego na lotnisko. Chciała, żebym ja też z nią pojechała, ale stanowczo odmówiłam. Tak samo jak Perrie, tyle że Zayn nie zastanie jej w domu, bo bez słowa pojechała do rodziców, kiedy się o wszystkim dowiedziała. Louis doskonale będzie wiedział, czemu nie witam go na lotnisku.

-Hej! - krzyknął uśmiechnięty Harry, wchodząc za Dominiką do salonu. Uważając na swoją szyję, delikatnie się pochylił i przytulił, cmokając mnie lekko w policzek.

-Cześć, Hazza. - wysiliłam się na uśmiech. Odsunął się ode mnie, a podszedł szeroko uśmiechnięty Louis. Na kilometr czuć było od niego papierosy pomimo tego, że starał się to zamaskować perfumami. Ja na jego miejscu bym się tak nie cieszyła. Szeroko rozłożył ręce, licząc na to, że wpadnę mu w ramiona.

-Wrócił twój ukochany, skarbie. - oznajmił. Nie mogę uwierzyć, że nadal udawał, że nic się nie stało. Bez słowa minęłam go i poszłam do kuchni, by wytrzeć wcześniej umyte talerze. Poszedł za mną i stanął obok, wyciągając w moją stronę jakąś torbę. -Przepraszam, że nie dzwoniłem, ale byliśmy bardzo zajęci.

Genialna wymówka, Louis. Szkoda tylko, że nieraz słyszałam, jak Harry dzwonił do Dominiki.

-Ale w ramach wynagrodzenia kupiłem ci prezent. - kontynuował, a ja dalej wycierałam naczynia, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi. W końcu spoważniał i chyba załapał, że coś jest nie tak. -Patrycja, naprawdę przepraszam, że nie dzwoniłem.

-Nadal masz zamiar robić ze mnie idiotkę i udawać, że nic się nie stało? - spytałam spokojnie i oschle, nie obdarzając go nawet spojrzeniem.

-Przecież cię przeprosiłem. Kupiłem ci łańcuszek na przeprosiny.

-W dupę sobie wsadź te swoje zasrane prezenty. - odparłam zimno, nadal na niego nie patrząc, co go nieźle wkurzyło.

-Patryśka, o co ci chodzi?

-Myślisz, że jestem odcięta od świata i nic nie widziałam? - mój nadzwyczajny zewnętrzny spokój denerwował go coraz bardziej.

-Co miałaś widzieć?

-Przestań robić ze mnie kretynkę. Ktoś wrzucił do sieci filmik, gdzie ty i Zayn jaracie jakieś zioło. Rozpętaliście taką aferę, że ciężko było tego nie zauważyć. - wreszcie na niego spojrzałam. Był zupełnie zdezorientowany.

-To nieporozumienie. To nie było to co myślisz. - wypalił bez zastanowienia i dopiero wtedy wybuchłam. Odruchowo rzuciłam talerzem na podłogę, że aż roztrzaskał się na drobne kawałeczki.

-Czy ja jestem ślepa, do kurwy nędzy?! A co to niby było?  Rurka z papieru?

-Ja nic nie...

-Od dawna coś się z tobą dzieje. Przy mnie zachowujesz się normalnie, a kiedy mnie nie ma obok, zupełnie ci odbija. Palisz, imprezujesz do upadłego, chlasz na umór, ćpasz...

-Nie jestem ćpunem! - wkurzył się porządnie. No i dobrze, przynajmniej teraz oboje jesteśmy wkurwieni na maksa.

-Myślisz, że jest fajnie, kiedy ludzie nazywają mojego faceta "Tomjointson"? Kiedy cała prasa i Internet wrze i wiesza na was psy? Kiedy wszyscy obstawiają, kiedy zespół się rozpadnie PRZEZ WAS?

-Co cię obchodzą inni ludzie?

-Mnie może nie, ale ciebie powinni. Tydzień temu objeżdżałeś Lottie, że przez nią wasza mama wylądowała w szpitalu, a teraz ty w ogóle nie pomyślałeś chociażby o niej. Jak ona się teraz czuje, wiedząc, co robi jej syn? Jej "duma". Myślisz, że nie widziała? Ona wie więcej niż ci się wydaje. Jaki przykład dajesz swoim siostrom? A fani?

-Ich to nie powinno obchodzić.

-Ale obchodzi! Oni uważają cię za idola, a ty odwalasz takie akcje? Pomyśl, ile oni tracą na ciebie czasu, pieniędzy. Ile oni serca wkładają w to, żebyście wy byli szczęśliwi. Gdyby nie oni, dobrze wiesz, że twoje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Coś im się chyba należy za to wszystko, nie uważasz?

-Ale to moje życie i mogę robić to, co chcę.

-Jesteś osobą publiczną, wszędzie mają cię na oku. Poza tym to nielegalne, Tomlinson! Co ja mogłam sobie pomyśleć, kiedy usłyszałam na filmiku, jak mówisz, że lubisz penisy?

-Przejmujesz się tym głupim zdaniem?

-A co pomyśleli Directioners, kiedy usłyszeli, jak ich idole ich obrażają? To ich dotknęło jak cholera, zdajesz sobie z tego sprawę? W ogóle o tym nie pomyśleliście. Mieliście wszystko głęboko w dupie, dla was dwóch liczyło się tylko to, żeby się najarać!

Po raz kolejny rozbiłam talerz, i wychodząc z kuchni zauważyłam Dominikę i Harry'ego, którzy wszystko słyszeli i kompletnie nie wiedzieli, co zrobić. Pobiegłam na górę do swojego pokoju, wyciągnęłam walizkę i zaczęłam pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Już pakowałam ostatnie ubrania, kiedy do pokoju wszedł Louis. Nie zwróciłam na niego uwagi i dalej robiłam swoje, siedząc na łóżku. Podszedł i wyrwał mi z ręki ciuchy.

-Gdzie się pakujesz?

-Lecę na Brooklyn na zdanie kursu.

-Egzamin masz dopiero za 5 dni.

-W takiej sytuacji wylatuję już dzisiaj.

-Nigdzie nie lecisz.

-Owszem, lecę.

-Nie!

-Chcesz się przekonać? - odpowiedziałam oschle i spokojnie na jego złość. Bezradnie schował twarz w dłoniach i wtedy poczułam, że już dłużej nie dam rady powstrzymywać łez. Zaczęłam ryczeć, uświadamiając sobie co oboje robimy. Chłopak zaczął podchodzić do mnie. -Nie dotykaj mnie.

Zignorował moje słowa i usiadł za mną na łóżku.

-Odejdź! - czułam, że płaczę coraz bardziej. Delikatnie i niepewnie objął mnie od tyłu.

-Nie dotykaj mnie! - zaszlochałam, na co przytulił mnie jeszcze mocniej i pewniej. Siedzieliśmy tak chwilę w ciszy, dopóki odrobinę się nie uspokoiłam. -Od dawna podejrzewałam, że palisz, ale nie chciałam w to wierzyć. Twój głos to narzędzie twojej pracy. Zdajesz sobie sprawę, co papierosy z nim robią? Niszczą cały organizm.

Przełknął głośno ślinę i oparł brodę o moją głowę.

-Kompletnie ci odjebało.

-Wiem.

-Narkotyki zabijają ludzi, Lou.

-Palę od kilku miesięcy. - przyznał wreszcie. Było słychać, że to dla niego trudne. -Nie jestem uzależniony od narkotyków, to były pojedyncze sytuacje. Chciałem odreagować od tego wszystkiego. Zaniedbaliśmy się i jeszcze te problemy w domu... Ale już nigdy więcej żadnych jointów ani niczego innego. I rzucę palenie. Obiecuję.

-I jak ja mam ci teraz uwierzyć po tym wszystkim? - spytałam cicho.

-Nie wiem. Ja sam bym sobie nie uwierzył. - usłyszałam, jak lekko załamał mu się głos.

-Chcę, żebyś wiedział, że zraniłeś mnóstwo ludzi. Fanów, Liama, Nialla, Harry'ego, twoje siostry, rodzinę, twoją mamę.

-A najbardziej ciebie. - szepnął załamany.

-Będziemy potrafili wziąć ślub za dwa tygodnie i złożyć sobie przysięgę? - szepnęłam z totalną pustką w głowie. Odsunął się ode mnie i usiadł obok, wbijając wzrok w podłogę. Zastanowił się chwilę.

-Decyzja należy do ciebie. - odparł cicho ze smutkiem, a mi znowu napłynęły łzy do oczu. Wytarłam je wierzchem dłoni, co niewiele pomogło, i zapięłam walizkę, wstając z łóżka.

-Powinnam już wyjechać, za godzinę mam samolot. Uważaj na siebie. - poprosiłam, a on doskonale wiedział o czym mówię i pokiwał głową. Podeszłam do drzwi i chwyciłam za klamkę.

-Wrócisz? - spytał cichutko. Odwróciłam głowę w jego stronę, a on podniósł na mnie zaszklone oczy z niewielką nadzieją. Czułam, że zaraz znowu się rozpłaczę na dobre. Głos mi się łamał, więc szepnęłam ledwo dosłyszalnie.

-Wrócę.


*** *tydzień później*


Bez problemów zdałam kurs, zdobyłam uprawnienia, na których mi bardzo zależało i wróciłam do Londynu. Będąc na Brooklynie zupełnie odcięłam się od świata i mediów. Wyłączyłam telefon, nie zaglądałam na Twittera czy inne portale społecznościowe i do nikogo nie dzwoniłam. Wysiadłam z samolotu i przywitałam się z Harry'm, który już czekał, by mnie odebrać.

-Tylko ty przyjechałeś? Reszta nie mnie lubi, Harry? - starałam się zażartować, ale ani mi nie było do żartów, ani jemu.

-Reszta ma... ważne sprawy na głowie, kazali cię przeprosić. - wyjaśnił niepewnie.

-Już zdjęli ci kołnierz. - zauważyłam. Potarł swój kark, uśmiechając się lekko.

-Tak, wczoraj.

Wsiedliśmy do jego samochodu i pojechał w stronę naszego domu. Zachowywał się wyjątkowo dziwnie.

-Dzwoniliśmy do ciebie. - oznajmił, spoglądając to na mnie, to na drogę przed sobą.

-Wiem, przepraszam. Chciałam odpocząć od tego wszystkiego.

-Wiem o czym mówisz. - pokiwał ze zrozumieniem, a potem wysilił się na uśmiech. -Jak ci poszły egzaminy?

-Wszystko zdałam. Rozmawiasz teraz z doskonale wyszkolonym choreografem.

Dojechaliśmy do domu, siląc się na swobodny ton, ale coś wisiało w powietrzu. W domu także nie było nikogo oprócz nas.

-Patrycja, musimy pogadać. - oznajmił wreszcie. Kazał mi usiąść na kanapie, a sam usiadł obok.

-O czym?

-Chodzi o Louisa.

-Nie. - odparłam stanowczo. -Dzięki, Harry, ale nie możecie nam pomóc. Musimy sami się pogodzić. Wiem, że to twój przyjaciel, ale nie próbuj go bronić. Darujmy sobie rozmowę o nim. Dziękuję za pomoc i wiem, że chcecie dobrze, ale sami powinniśmy to załatwić.

-Patrycja, ale to nie o to chodzi. - pokręcił głową.

-To o co? - spytałam zdezorientowana. Ukucnął przede mną i wziął moje dłonie w swoje, mocno je ściskając. Podniósł głowę i zauważyłam, że walczy z samym sobą, by się nie rozpłakać.


-Patrysiu, bo Louis... - głos mu się załamał, a moje serce momentalnie przyspieszyło. -Dwa dni temu... on miał poważny wypadek... i on...

Później już nie słyszałam, co dalej mówił. Ja płakałam, a on płakał razem ze mną. Krzyczałam, a on mocno mnie tulił. Szlochałam, a on, szlochając, powtarzał "wszystko będzie dobrze", "dasz sobie radę, poradzisz sobie, pomożemy ci" oraz "Louis by nie chciał, żebyś płakała", chociaż Harry sam ledwo mówił przez łzy. W jednej chwili coś runęło w moim życiu. Mój kochany Lou...











Komentarz chyba pozostawię Wam. Sama nie wiem, co mam napisać, więc Wy podsumujcie.

2 komentarze:

  1. smutny, co tu dużo pisać :(
    biedactwo lou, jak mogłaś go tak potraktować?
    haha, oczywiście żartuję, należał mu się opiernicz, ale wypadek.... nie :(
    rozdział piękny <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiem Ci, że tak jakby .. no zraniłaś moje serduszko ..
    Te ostatnie zdania brzmiały jakby umarł ...
    I... ach .. no ja pitole, jakby tak się stało to rozwaliłabym chyba monitor i całą klawiaturę!
    No bez jaj! Ale to nie zmienia faktu, że idiota pali, pije i pewnie ćpie ! No zabiłabym gnoja i w sumie, może lepiej że ktoś próbował .. -,- Ach .. no nie mam nerwów na tego barana .. - nie ujmując nic baranom, bo to bardzo ładne zwierzęta i uparte xDD Co to dużo mówić, super rozdział, szkoda, że mało gifów, ale za to tekst nadrabiał na nie i ogolnie, bo mega mi się podobało i szczególnie ta kłótnia i samo zakończenie... No geniusz, istny geniusz! :* <3 Twoja najwierniejsza fanka ^^

    OdpowiedzUsuń